TIEN SHAN - walka z siłami natury
Siedzimy we trzech na stromym stoku
w miejscu gdzie chwilę wcześniej droga zamieniła się w ścieżkę a ta z kolei
zaraz rozmyła się na trawersie. Zastanawiamy się co dalej zrobić. Sytuacja
staje się poważna. Informacje zaciągnięte u pilotów w bazie i u miejscowych
prowadników nie sprawdzają się. Dalsza jazda rowerem jest niemożliwa. Na
tak stromym stoku już samo prowadzenie obciążonego roweru robi się niebezpieczne.
Jedzenia mamy jeszcze na jakieś dwa dni. Od tygodnia nie spotykamy żadnych
ludzi. Różne myśli przychodzą mi do głowy, ale jedna staje się natarczywa:
co ja tutaj robię...
WARSZAWA
W trójkę pochylamy się nad amerykañską
mapa lotniczą obejmującą łañcuch Tien Shan w centralnej Azji. Grzesiek
mówi o najwyższym szczycie tych gór Piku Pabiedy oraz o Khan Tengri.
Ja pokazuję olbrzymią niebieską plamę na mapie - jezioro Izzyk Kul. Wieśka
palec wędruje w inną stronę, w okolice Osh, zatrzymując się na następnym
kolosie - 7134 m n.p.m. Piku Lenina. Zastanawiamy się nad marszrutą, jak
połączyć nasze oczekiwania. W koñcu precyzujemy cele wyprawy. Chcemy przejechać
na rowerach około tysiąca kilometrów w górach Tien Shan, objeżdżając jezioro
Izzyk Kul, podjeżdżając do baz wypadowych na trzy kolosy tego regionu;
Khan Tengri 6995 m n. p. m., Pik Pabiedy 7439 m n. p. m., Pik Lenina 7134
m n.p.m. Ale najpierw musimy tam dotrzeć.
PODRÓŻ
7 dni zajmuje nam dotarcie pociągiem
z rowerami zapakowanymi w kartony, do Biszkeku stolicy Kirgizji. Jedziemy
przez Ukrainę; Lwów, Kijów, dalej Rosję, potem Kazachstan; Akmołę, Ałma
- Atę bo tylko takie mogliśmy kupić bilety. Wreszcie docieramy do Biszkeku.
Podróż jest męcząca ze względu na czas trwania. Na granicy nie mamy poważniejszych
problemów, nie licząc prób wyciągnięcia od nas pieniędzy, które tutaj są
na porządku dziennym. W Biszkeku dokonujemy rejestracji w ovyrze i zaopatrujemy
się w dokładniejsze mapy rejonu, gdzie będziemy podróżować. Jeszcze tylko
w biurze Tien Shan Travel załatwiamy przepustki na przygraniczną strefę
i ruszamy w góry.
|
|