|
|
Jedenasty Rowerowy Wyjazd Majowy - Do WiilnaPo dziesięciu Rowerowych Wyjazdach Majowych, które odbywały się wyłącznie na terytorium Polski uznaliśmy że pora rozszerzyć nieco terytorium naszego działania i udaliśmy się na Litwę. Wieczornym pociągiem dojechaliśmy do Suwałk, przespaliśmy się niedaleko za miastem i następnego dnia podążyliśmy w kierunku granicy przez atrakcyjne rejony Pojezierza Wschodniosuwalskiego. Granicę przekroczyliśmy w Puńsku. Nie było nawet żadnej informacji, że kończy się Polska. Tylko jakaś tablica litewskiego nadleśnictwa w przydrożnym rowie zdradzała, że jesteśmy w innym kraju. Pierwsze wrażenia? Więcej przestrzeni. Pola i pagórki jak w Polsce, ale od wioski do wioski dalej. Wsie mniejsze i biedniejsze, ale większy porządek. Drogi polne jakby bardziej polne i mniej wyraźne. Mniej drogowskazów i tabliczek z nazwami miejscowości. "Dzięki" tym brakom nawigacja była nieco trudniejsza niż po naszej stronie granicy, ale od czego jest mapa i kompas, dużo przyjemniej jechać po prostu w jakimś rozsądnym kierunku niż skupiać się na ciągłym szukaniu wiosek. Suma summarum zwykle i tak się okazywało, że jechaliśmy jak trzeba. Mapy mieliśmy rosyjskie, pisane cyrylicą więc nawet nie bardzo było wiadomo o co pytać miejscowych, bo niektóre zrusyfikowane nazwy brzmiały nieco inaczej a dodatkowo mapa była przeskalowana do A3, literki wyszły małe i nieostre i prawdopodobieństwo prawidłowego przeczytania nazwy było dość nikłe. Woleliśmy też nie dyskutować nad mapą z miejscowymi - mieliśmy dwa zestawy map Litwy - jeden (tzw. WIGówki) na którym całość należała do Polski, drugi (Radzieckie Mapy Wojskowe) z znaczeniem granicy "Polsza/CCCP". Zresztą z tym dogadywaniem to też nie było takie proste. Zrozumieć Litwinów (język wschodniobałtycki) jest trudniej niż np. ukraińców (język wschodniosłowiański). Tak więc pierwszy dzień upłynął nam na kluczeniu przez pola, łąki i wioski aż wczesnym wieczorem dojechaliśmy nad Jezioro Dusza, gdzie postanowiliśmy pozostać. Wieczór spędziliśmy na leniuchowaniu i fotografowaniu siebie na tle jeziora. Wyszła z tego całkiem pokaźna galeria wielorękich i wielonogich stworów stworzonych za pomocą techniki wielokrotnego błysku lampą (zainteresowanych zapraszam do galerii. Na koniec rozpaliliśmy ognisko, ale nie cieszyliśmy się nim długo bo nagły intensywny deszcz wygnał nas do namiotów i tam już pozostaliśmy, tym bardziej że z racji przejścia na czas litewski zrobiła się godzina nadająca się do spania. Poranek był słoneczny i pełen rosy (muszę kiedyś sprawdzić ile razy użyłem już to zdanie w rożnych relacjach - na oko pewnie z dziesięć). Potem się zachmurzyło i w drogę ruszyliśmy już przy niebie w kolorze stali. Droga w kierunku Siejrijaj wspięła się na pagórek (morenę lodowca, który przygotował teren pod jezioro i nasz biwak), co dało nam możliwość rzucenia okiem na okolicę. A potem podążyliśmy nad Niemen. Jechaliśmy wzdłuż rzeki przez Dzukijski Park Narodowy. Koryta prawie wcale nie było widać, za to mijaliśmy urocze drewniane wioski. W końcu postanowiliśmy posiedzieć nad wodą, zrobiliśmy gwałtowny skręt, zjechaliśmy z leśnej skarpy i już za chwilę siedzieliśmy nad majestatycznie płynącym Niemnem. Orzeszkowa zapewne wrzuciła by tu opis na 30 ekranów, ja powiem krótko - była to miła i urokliwa miejscówka na krótki odpoczynek, co też uczyniliśmy. Po raz kolejny i ostatni z Nemunas'em spotkaliśmy się w Merkinie, gdzie po przekroczeniu mostu z wysokiej skarpy można było podziwiać rozległą panoramę z Niemnem i uchodzącą do niego Mereczanką w roli głównej. Zostaliśmy tam nieco dłużej, bo akurat wypadła pora obiadu oraz zaczęło padać, a nad rzeką znajdowała się duża drewniana wiata - jak wiadomo deszcz + wiata = 0 (jazdy). Ostatnie 30 kilometrów przyszło nam jechać w deszczu, ciepłym na szczęście i niezbyt intensywnym chociaż okazał się wystarczająco zimy i intensywny żeby co poniektórzy się przeziębili, pomimo natychmiastowego zaaplikowania antidotum w postaci Trzech Dziewiątek (Trejos Devynerios) - ziołowej litewskie wódki. Deszcz (jak każdy znany mi deszcz) był przelotny, przeleciał do wieczora i ognisko paliliśmy już bez niego, susząc przy okazji co tam komu zmokło. Z poranka dnia trzeciego optymiści zapamiętają zapewne że nie padało, a pesymiści że było mgliście i pochmurnie. Ja w każdym razie uważam, że jazda przez poranny zamglony las intensywnie pachnący po nocnym deszczu to jest jeden z tych magicznych momentów, dla których wyrusza się w podróż. Za zamglonym lasem było zamglone jezioro Daugaj, a potem dużo szutrówek wśród wiosek i jezior. Gdzieś tam po drodze zaczęło padać, najpierw nieśmiało a potem już na tyle, że założyliśmy te wszystkie nieprzemakalne bajery, oczywiście tylko po to, żeby za 15 minut je zdjąć, po pogoda powiedziała wyraźnie - koniec opadu. Po obiedzie, który wypadł nad niewielkim jeziorem, jechaliśmy przez lasy i piękne rozległe pola starając się w tej całej plątaninie dróg utrzymać kierunek wschodni, żeby nie dobić do asfaltu na południu ani nie wpaść w bagno na północy (już sam nie wiem co gorsze...). W każdym razie udało się, i to nawet z bonusem bo niespodziewanie wylądowaliśmy w wiosce Kalviai, która zachwyciła nas mnogością drewnianych domów bogatych w ornamenty gustowne i na kolory żywe pomalowanych. Kalviej była to wioska litewska, kilkanaście kilometrów dalej w zamieszkałej przez polaków wsi Żeronys nie było już tak bogato. Zwykle, gdy w telewizji mówili o potrzebie pomocy Polakom na Litwie, nie do końca wiedziałem o co chodzi. W sumie wszyscy jesteśmy w Unii, więc rozumiem, na Białorusi może tak, ale na Litwie? Dopiero jak zajechaliśmy do gospodarstwa po wodę to zrozumiałem. Zwykle jak się idzie na prowincji po wodę, to wiadomo, zwykle jest skromnie. Tu jednak było dużo skromniej. Mijaliśmy jeszcze potem kilka polskich wiosek i we wszystkich było podobnie. Spotkani na Litwie Polacy cieszyli się z naszego przejazdu. Chętnie schodzili się żeby porozmawiać, tylko trochę strach się było odezwać - polska historia, geografia, tradycja - dla nich to jest sacrum, a dla nas przymus szkolny lub w najlepszym wypadku po prostu codzienność. Więc w takich rozmowach mogli byśmy wypaść blado. Polacy na Litwie czują się Polakami, chociaż jak mówią starsi, młodzi stają się Litwinami, by mieć lepszy dostęp do nauki i pracy. Ostatniego dnia wstaliśmy wcześniej aby jak najprędzej dojechać do odległego o 50 km Wilna, gdzie dotarliśmy wczesnym popołudniem. Sama droga do Wilna nie była już tak urocza - im bliżej wielkiego miasta, tym większy bałagan i architektoniczna niespójność w mijanych miejscowościach. Zupełnie przez przypadek trafiliśmy do wioski o długiej nazwie Keturiasdesimt Totoriu. Radek rozszyfrował pierwsze słowo jako "czterdzieści", ale czego czterdzieści - to już musieliśmy się dopytać. Okazało się że chodzi o Czterdziestu Tatarów - co wyjaśnił nam spotkany pod sklepem .. Tatar. Dlaczego czterdziestu? Ponoć Książę Witold poprosił tu o czterdziestu chłopa do ochrony, bo swoim nie bardzo ufał. Ale to tylko jedna z wersji ... Po wpisaniu w googla nazwy "Sorok Tatary" (przedwojenna nazwa) można przynajmniej kilka innych legend, o tej tatarskiej ostoi. Tak więc wczesnym popołudniem dojechaliśmy do Wilna i zadekowaliśmy się w hostelu. Dwie godziny później wyruszyliśmy zwiedzać miasto. Żeby było ciekawiej zostaliśmy oprowadzeni przez dwóch wileńskich ... Koreańczyków - znajomych Radka. Koreańczycy opowiadający Polakom historię Wilna... no może nie jest to standardowy sposób, ale niczego mu nie brakowało. Wilno jest miastem dość zróżnicowanym. Ulica Giedymina wygląda bardzo reprezentacyjnie i europejsko. Starówka wygląda jak .. starówka. Fasady kamienic są ładnie odnowione, a podwórka to urocze zakamarki z odpadającym tynkiem. Bardzo dużo jest kawiarenek, kafejek, barów, knajpek. Nad rzeką Wilejką mieści się Republika Zarzecze - pomalowana w kolorowe grafitti dzielnica artystów. Do tego dochodzą wszechobecne cerkwie i kościoły. Nad wszystkim góruje zamek na Górze Giedymina. Tak więc każdy znajdzie tu coś dla siebie.Nie będę się rozpisywał - zwiedzam miasta raczej pobieżnie starając się raczej wczuć w ogólny klimat niż zaliczyć wszystkie zabytki. Do domu wróciliśmy pociągiem z przesiadką w Szestokaju. Litewski pociąg miał 3 wieszaki na rowery (ale bez problemu powiesiliśmy na nim 7) - z transportem jednośladów nie było problemu. Oczywiście zamiast kupować gotowy bilet Wilno-Warszawa kupiliśmy 3 różne: Wilno - Szestokai (w Wilnie), Szestokai - Trakiszki (u konduktora) i Trakiszki - Warszawa (przed wyjazdem). Dlaczego? Nie wiedzieć czemu tak jest taniej...to jeden ze znanych kolejowych paradoksów. Udział wzięli
Trasa 2010-04-29 - Dojazd z dworca na naocleg Suwałki - Lipniak - Nocleg na skraju lasu za Lipniakiem 2010-04-30 11,55 km , efektywny czas jazdy 48 minut, całkowity czas w trasie 1h 10 minut Bilwinowo - Dębowo - Wiatrołuża - Kaletnik - Zaboryszki - Szołtany - Puńsk - Krejwiany - granica - Radziszki - Budwietis - Stumbagałwi - Dajnawiele - Kiejstotyszkie - Rudamina - Szylenaj - Wierstaminaj - Tiejzaj - Strajgunaj - nocleg nad Jeziorem Dusza 2010-04-30 73,13 km, efektywny czas jazdy 5h 2min, całkowity czas w trasie 8h Strajgunaj - Sutrie - Nakruniszkie - Żagariaj - Siejrijaj - Łapszius - Kriksztonis - Dubrawaj - Żylwiczaj - Cymaniunaj - Paniamunie - Jakubiskiai - Spiriai - Merkine - Kurmiske - Gudakiemis - Nedzinge - Tolkunai - Pakarsys - Biniunai - nocleg w lesie na płn zachód od Biniunai 2010-05-01 74,62km, efektywny czas jazdy 5h 9min, całkowity czas w trasie 8h 15 min Jezioro Daugaj - Padauge - Gudziai - Vezionys - Vaikantonys - Skabeikai - Svietukas - Dusmenys - Kietaviskes - Bakaloriskes - Taucionys - Bytautonys - Kaniukai - Kalviai - Mazeji Lieponys - Pageluzys - Zeronys - nocleg nad rzeką za Zeronys 2010-05-02 70.24 km, efektywny czas jazdy 4h 58min, całkowity czas w trasie 7h 55 min Bakeriskes - Kajetoniskes - Plakna - Guopstos - Maziei Lygainiai - Dideji Lyganiniai - Skurbutenai - Keturiadesimt Totoriu - Pagiriai - Baltoji Voke - Salininkai - Wilno Pokaż RWM 11 Suwałki - Wilno na większej mapie
| ||||||||||||||||||
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i publikowanie tylko na zasadach określionych przez redakcję Koła Roweru >>zobacz. strona główna | index |