|
|
După Lucina este UcrainaWprawdzie wyjazd miał miejsce w Rumunii, ale tak na prawdę wszystko zaczęło się już na Węgrzech za sprawą węgierskiego czarnego kota, który postanowił przebiec nam drogę gdzieś w okolicach Sárospatak. Chociaż udało mu się to tylko połowicznie, to jednak cykl różnych zdarzeń podczas wyjazdu nie mógł być przypadkowy. Już niedługo po tym zdarzeniu zboczyliśmy z zaplanowanej trasy, a próba powrotu, zakończyła się tym, że zawiśliśmy jednym kołem w rowie. Co gorsza, jechaliśmy jeszcze wtedy samochodem a nie rowerami i to jedno wiszące koło do którego przyczepiona była reszta pojazdu stanowiło pewien kłopot. Korzystając więc z okazji, chciałbym przeprosić właściciela przydomowej ławeczki, ale to była jedyna rzecz w okolicy, którą dało się pod to koło podłożyć...I całe szczeście nie była to Ikea, tylko normalna, gruba, rumuńska deska. Do wyjazdu szykowaliśmy się już od dłuższego czasu oczekując pogody, obserwując prognozy i internetowe kamery. Śnieg był, ale stopniał - tyle mówiła kamera przy moście w Vatra Dornei. Wywiad meteorologiczny okazał się jednak mało dokładny. Gdzieś o szóstej nad ranem, obudził nas głos prowadzącej w tym czasie Olgi. "O rany, ile tu śniegu". I rzeczywiście. Staliśmy na przełęczy Prislop, w środku czegoś, co wyglądało na zimę, a nie rumuńską złotą jesień. Wokół nas wśród chmur i mgieł lśniły w porannym świetle białe wierzchołki gór Suhard. Tam właśnie się wybieraliśmy... Patrząc na ilość śniegu na przełęczy, wjechanie jeszcze 500 m wyżej wydawało się niemożliwe. "Chodźcie spróbujemy" powiedział Marek, i pojechaliśmy na przełęcz Rotunda, pomiędzy górami Rodniańskkimi i Suhard. Samochód zostawiliśmy pod schroniskiem i zaśnieżoną drogą ruszyliśmy do góry. Na szczęście ktoś tu przed nami jechał traktorem, zostawiając częściowo przetartą drogę jako zachętę, zaproszenie do przygody. Kiedy już wjechaliśmy odpowiednio wysoko zobaczyliśmy piękną pętlę. Traktor zawrócił. Brakowało tylko tabliczki "A teraz radźcie sobie sami". Więc sobie radziliśmy. Niektóre odcinki wymagały pchania przez śnieg, ale też sporo było suchych miejsc, które spokojnie dawało się przejechać. Tak dotarliśmy do drogi trawersującej grzbiet, też częściowo zaśnieżonej. W okolicach szczytu Omu zrobiliśmy przerwę i zdecydowaliśmy się jechać dalej grzbietem, pomimo braku wygodnej drogi. W zasadzie brak wygodnej drogi oznaczał drogę wielce niewygodną. Do szczytu Pietrele Roși czekało nas pchanie roweru przez zaśnieżoną kosodrzewinę. Masakra. Idzie strasznie powoli, przy maksymalnym wysiłku, ciągłym pchaniu, noszeniu, szarpaniu, i ciągnięciu roweru. Nie miało to nic wspólnego z jazdą, a dalsze część grzbietu, która wyłoniła się po drodze okazała się mocno zaśnieżona, dlatego zdecydowaliśmy się na ewakuację do doliny. Stroma błotnista droga schodziła z przełęczy, opony terenowe trzymały dobrze, ale smarowane śniegiem hamulce zachowywały się nieprzewidywalnie. Tylko Marek, który miał z przodu tarczówkę nie narzekał. Na szczęście po szybkiej wymianie klocków hamulcowych moje Vbreaki odzyskały nieco mocy i bezpieczie mogłem zjechać z grzbietu. Nadszedł wieczór. W tym trudnym terenie przejechaliśmy zaledwie 27 km osiągając maksymalny współczynnik wysiłku do dystansu, ale też atrakcyjność górskiej trasy w przy słonecznej pogodzie warunkach niemal zimowych rekompensowała ten trud. Wkrótce stanął namiot i zapłonęło ognisko przy którym suszyliśmy przemoczone śniegiem buty. Rano okazało się że Olga ma pękniętą felgę. Zapewne wpłynęło na to mocne hamowanie wczorajszego dnia, ale my znowu pomyśleliśmy o czarnym kocie. Szczęście w nieszczęściu - stało się to w pobliżu miasteczka Vatra Dornei, gdzie istniał cień szansy na sklep rowerowy. "Unde este magazin de bicicleta?" - zapytałem łamanym rumuńskim dzieciaka na BMXie i od razu dostałem odpowiedź. Sklep rzeczywiście był. Wśród ubrań, zabawek, biżuterii i bibelotów stały dwa rowery, ale w rogu na półce leżało sobie koło. Było to koło przednie i chociaż wolelibyśmy tylne nie mogliśmy wybrzydzać. Czekało nas teraz sporo pracy. Polowy warsztat zorganizowaliśmy w ogródku renomowanej restauracji Maestro, zapewniając sobie przy okazji wikt na czas wykonywania naprawy. A była to naprawa, o jakiej rowerowi turyści śnią w najgorszych koszmarach. Trudno sobie wyobrazić bardziej skomplikowaną operację. Ze starego przedniego koła pozyskaliśmy felgę, którą przenieśliśmy na koło tylne, a nowe koło rumuńskie zamontowaliśmy z przodu. Łącznie z obiadem zeszło na tą operację ponad dwie godziny. Jak tylko ruszyliśmy Markowi urwał się zaczep od bagażnika, więc jeszcze 15 minut na założenie "trytytek". W końcu w godzinach popołudniowych opuściliśmy miasteczko kierując się w góry Giumalau. Szybko przekroczyliśmy pierwszy grzbiet i zafascynowani zjazdem przeoczyliśmy skręt, zjeżdżając zbyt nisko w dolinę Argestru, o czym przekonał nas dopiero szlaban "Zakaz wjazdu, jednostka wojskowa". Powrót na trasę okazał się dość bolesny. Wpychaliśmy rowery stromym wyrębem, z nadzieją że droga nie skończy się nagle parkingiem dla górskich traktorów. Udało się. Obóz rozbiliśmy na górskiej łące,z widokiem na Varful Giumalau. Marek z Olgą zajęli się przygotowywaniem biwaku, a ja wyruszyłem na zbadane dalszej drogi. Wróciłem po niecałej godzinie, z dobrą nowiną - dalsza droga jest i prowadzi tam gdzie chcemy. Można spać spokojnie. Wyruszyliśmy tuż po wschodzie słońca jadąc górskimi drogami w stronę przełęczy Mestecăniș. Poranek był pochmurny, z przebłyskami słońca. Wyjechaliśmy na główny grzbiet i przestrzeń otworzyła się ukazując liczne pastwiska. Mimo jesiennej pory były jeszcze owce. Oczywiście pasterskie psy nie omieszkały nas przywitać. Zjechaliśmy na przełęcz i w przydrożnym barze zamówiliśmy kawę. Chociaż buda była niezbyt urokliwa, to ekspres był porządny. Kawa miała smak taniej i mocnej idealnie wpasowując się w klimat baru. Za przełęczą zasięgnęliśmy języka w sprawie dalszej trasy. Nie mieliśmy żadnej mapy z drogą na której byliśmy, tylko jakiś mało dokładny wydruk i kilka zrzutów z google maps wczytanych do GPSa. Chłop na podwórku u którego wylądowaliśmy, mimo tabliczki "Teren prywatny" przywitał nas bardzo gościnnie i miło. Polecił jechać dalej górami, chociaż my planowaliśmy kluczyć przez wioseczki. I tak wygodną drogą pojechaliśmy grzbietem Obczynów Bukowińskich. Był tam nawet czerwony szlak turystyczny... Droga była bardzo wygodna, jednak miała tą wadę, że w pewnym momencie po prostu się skończyła. Zostaliśmy w lesie. Kolejne dwie godziny spędziliśmy pchając rowery przez zaśnieżone knieje. I tak dotarliśmy na Bukowinę. Do kraju uroczych wioseczek, rozległych pastwisk, pasących się koni, i błotnistych dróg. Z przydrożnych poideł dla bydła czerpaliśmy wodę do bidonów, aby opłukać zabłocone łańcuchy, które kleiły się do zębatek i uniemożliwiały jazdę. Płukanie - smarowanie - błocenie. Cykl bukowińskiej jazdy. Biwak przy pasterskim szałasie z widokiem na góry, gwiazdy i ani jednego światełka z żadnej z okolicznych dolin zapamiętam jako jeden z najbardziej klimatycznych w życiu. Wschód słońca przy którym rozpoczynaliśmy jazdę następnego dnia rozświetlił całe niebo na czerwono. Zawsze w takich chwilach żałuje tych wszystkich świtów, które przespałem tłumacząc sobie że ciepłe i miękkie łóżko to jest właśnie to czego trzeba o tej porze. Minęliśmy konie pasące się na pastwiskach Lucina. Osiągnęliśmy rumuński koniec świata - "După Lucina este Ucraina" - żartował koleś w barze. A potem opuściliśmy Bukowinę zjeżdżając do doliny Calibaba, stąd było rzut beretem do samochodu, ale ponieważ pora była wczesna, wydłużyliśmy drogę jadąc dolinami Calibaba, Baranova, Tibau, i Masti. Z przełęczy pomiędzy nimi rozpościerały się widoki na góry Marmaroskie i Rodniańskie. Podsumowując: zima w środku jesieni, pęknięta felga, urwany bagażnik, dojazd z przygodami, drogi bez drogi...jak na jeden wyjazd to sporo przygód. Oczywiście - wszystkie je można bardzo racjonalnie wytłumaczyć: jednym węgierskim czarnym kotem. Dzięki kocie! Trasa 2015-10-15: (27 km) Przełęcz Rotunda - Poiana Rotunda - Vf. Cociorbi (trawers) - Vf. Omu (trawers) - Vf. Pietrele Roși - Vf. Diecilor - Saua Diecilor - dolina Dieciu - dolina Coșna 2015-10-16: (52 km) Dolina Coșna - Coșna - Vatra Dornei - Dolina Chilia - Dolina Argestru - nocleg na zboczu Vf. Arsita 2015-10-17: (40 km) Vf. Arsita - Vf. Muntele Oala- Przełęcz Mestecanis - Vf. Mestecaniș - Obcina Mestecaniș - Delut - Dolina Botușel - Obcina Mestecaniș 2015-10-18: (65 km) Obcina Mestecaniș - Hergelia Lucina - Iedu - Dolina Carlibaba - Dolina Baranova - Dolina Tibau - Dolina Salhoi - Dolina Mostim - Sesuri - Przełęcz Rotunda Udział wzięli: Olga, Meeck i Piła. - Wikipedia
| ||||||||||||||||||
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i publikowanie tylko na zasadach określionych przez redakcję Koła Roweru >>zobacz. strona główna | index |