Hvor er din sykkellykt?
czyli o tym, jak dużo dzieli nas od Norwegii
Przedwczoraj, jak zwykle, wyciągam z garażu mojego rumaka z demobilu, jeszcze kilka ziewnięć i ruszam pędem do pracy. Jest kilkanaście minut przed 7 rano. Ciemno jak cholera, zimno i lekko pada. Pędzę na złamanie karku, jak zwykle na ostatnią chwilę. Rowerek zaczyna się trząść, totalnie rozcentrowane koło wprowadza mnie w monotonne drgawki. Zderzam się o mały włos z jakimś rowerzystą, też oczywiście bez świateł i koło w koło wjeżdżamy w specjalny tunel rowerowy pod ruchliwą ulicą. Wtem oczom moim ukazuje się coś dziwnego…
Czterech policjantów w odblaskowych kamizelkach, kilku rowerzystów, jakiś prowizoryczny stoliczek. Każą mi się zatrzymać. Dostaję ostro po oczach latarkami. W pierwszym momencie pojawia się myśl, no tak, łapanka. Podchodzi do mnie policjant i pyta, gdzie mam światła przy rowerze? No to wpadłem. Zaczynam, jak zwykle, w takich sytuacjach Polaczek-Cwaniaczek, że właśnie zapomniałem, chociaż wczoraj jeszcze wieczorem byłem na rowerze u znajomych i miałem światełko. No, ale dziś rano bardzo się spieszyłem i zapomniałem… , a w myślach szacuje, o ile koron zubożeje.
Policjant się uśmiecha i mówi: „My tu w Norwegii, po zmroku, lub przed świtem, jeździmy ze światłami przy rowerach. Jazda bez świateł po ciemku może być bardzo niebezpieczna dla ciebie, musisz być przecież widoczny dla innych rowerzystów i kierowców. Ty dziś nie masz świateł, ale nie martw się, dostaniesz od nas jedno gratis.” Po czym wyjmuje z kartonu i montuje mi przy kierownicy uchwyt i malutką, ale bardzo silną diodową lampkę. Daje jeszcze listę, bym wpisał nazwisko i adres, oraz co sądzę o ich dzisiejszej kampanii. Dowiaduje się także, że akcja ta jest kontynuacja szeroko zakrojonego projektu „Kongsberg - miasto przyjazne rowerzystom” (kilka dni wcześniej dostaliśmy pocztą gazetkę dla cyklistów i mapę tras rowerowych po okolicach).
Ślicznie dziękuje, kłaniam się i pędzę do pracy, bo jestem już spóźniony. „Have a nice day and be careful!” - dostaje jeszcze na odchodnym, a raczej na odjezdnym.
No cóż, pozostaje tylko trwać przy dobrej nadziei, że i w naszym Ciemnogrodzie za kilka lat policjanta będziemy postrzegać nie tylko jako tego „groźnego Pana karzącego mandatem”, a rowerzyści staną się choćby równie uprzywilejowani jak kierowcy.
nadesłał Bartek Laskowski
P.S. Rok 1998, Rzecznik Zarządu Dróg Miejskich w Warszawie, niejaki Marek Woś, stwierdza publicznie, że „Warszawa nie wieś, aby po niej rowerem jeździć.”