|
|
Niedzielna Wycieczka nad WisłęW słoneczną niedzielę 5 kwietnia 2009, jako wzorowi Warszawiacy wyruszyliśmy nad Wisłę. Żeby nie było za łatwo wybraliśmy sobie kawałek rzeki na odcinku Pilawa - Garwolin. Co bardziej dociekliwi czytelnicy stwierdzą zapewne, że Wisła nie przepływa przez żadne ze wspomnianych miast, nam to jednak zupełnie nie przeszkadzało. Stacja Pilawa, znana nam była już z wyjazdu Mikołajki. Początek trasy też był podobny - skierowaliśmy się szlakiem zielonym w stronę Łucznej Góry - wzniesienia liczącego sobie 169 metrów!. Tam opuściliśmy szlak i leśna przecinką przejechaliśmy wzdłuż tego słynnego mazowieckiego górskiego masywu (czytelnicy z południa - proszę o powagę!), i skierowaliśmy się w stronę Starej Huty. Las przypominał jeszcze minioną jesieñ, ale ciepłe powietrze pełne było ptasich treli i zdecydowanie pachniało już wiosną. Wybieraliśmy leśne i polne dróżki, mijaliśmy wioseczki zupełnie nie przypominające typowych mazowieckich wsi (w każdym razie nie było tam nieotynkowanych domów w kształcie sześcianu, znanych potocznie jako "klocek mazowiecki"). Domy były z ciemnego drewna, dachy z dachówki a i strzecha się dwa razy znalazła. Bliskość Lubelszczyzny dawała o sobie znać. Minęliśmy Czarnowiec długą droga wiodącą skrajem lasu jechaliśmy na zachód...aż wreszcie napotkaliśmy pierwsze zawilce oraz wygrzewającego się na skraju drogi zaskroñca. Za Sobieniem przecięliśmy drogę na Puławy i wjechaliśmy na wał wiślany - w koñcu była to przecież wycieczka nad Wisłę. Krety jeszcze były rozleniwione po zimie, nie narobiły kretowisk i po wale dało jechać sie w miarę sprawnie. Za wałem podziwialiśmy wiosenne rozlewiska i bobrowe żeremia. Trzeba przyznać że nie doceniałem do tej pory bobrowych zdolności - widziało się raz czy drugi jakieś poobgryzane drzewka, ale gruba i wysoka na 30 metrów topola przegryziona prawie do połowy robiła wrażenie! Być może kiedy piszę te słowa spiętrza właśnie wodę ku radości jakiejś bobrowej rodzinki. Kawałek dalej nadwiślañskie łąki płonęły - taka nasza polsko-wiejsko-wiosenna moda. Ogieñ brał się właśnie za urokliwe wierzby i jakoś szkoda mi się ich zrobiło, ale straż pożarna zdaje się olała mój telefon...komu by się chciało w niedzielę jeździć do płonących krzaków. Odbiliśmy od wału i przez otulone sadami wsie pojechaliśmy w stronę Mariañskiego Porzecza. Cała ta okolica pomiędzy szosą na Puławy a zakolem Wisły była w zasadzie jednym wielkim jabłkowym sadem. Na razie jeszcze uśpionym, ale za miesiąc wszystko tu zakwitnie na biało. W Mariañskim Porzeczu stoi sobie za to całkiem ładny drewniany kościół. Za to w sklepie pod kościołem nie było lodów! To znaczy były...ale ich stan wskazywał na wielokrotne problemy z dopływem prądu do lodówki...i woleliśmy nie próbować. Powrót w kierunku Garwolina wiódł polnymi drogami i leśnymi przecinkami. Było dość piaszczyście (jak to na Mazowszu) i w koñcu w Woli Władysławowskiej wyjechaliśmy na asfalt, żeby zdążyć na pociąg.
EPILOG RADKA:
Radek, który miał samochód w Pilawie kontynuował trasę rowerem, i po przeprawie przez Kacze Bagno odnalazł pod Pilawą tajne więzienie CIA otulone rezerwatem o kryptonimie Rogalec. Mapa, która z wielką precyzją prowadziła nas przez całą trasę nic takiego nie pokazywała.
| ||||||||||||||||||
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i publikowanie tylko na zasadach określionych przez redakcję Koła Roweru >>zobacz. strona główna | index |