|
|
Kaszubski Park KrajobrazowyW dniach 22-23.04.2006 odbył się kolejny - trzeci - Kwietniowy Wyjazd Integracyjno Kondycyjny. Z Warszawy pociągiem dotarliśmy na wieczór do Sopotu, gdzie spędziliśmy pierwszą noc przed czekającą nas nazajutrz częścią „artystyczną”. Rano mała niespodzianka - kropi. Na szczęście nie pada na tyle, żebyśmy musieli zostawać w domu. Tak więc, nieco motywując się i udając twardych przed sobą nawzajem, ruszyliśmy na dworzec kolejowy, skąd pociąg zabrał nas do Somonina. Stąd, co prawda w deszczu, ale po asfalcie dotarliśmy do stacji kolejowej w Wieżycy. Po drodze mijaliśmy uśpione jeszcze ośrodki wypoczynkowe nad Jeziorem Ostrzyckim, które mnie osobiście wprowadzały w nastrój nieco melancholijny. Okolica jest naprawdę przeurocza. Sporo jest więc tam daczy mieszkañców Trójmiasta spragnionych w sezonie kontaktu z przyrodą. Czy spokoju? Tego nie wiem – mam wrażenie, że latem jest tam niezły ul. A to chyba nie dla nas. Nasz rajd zaczął się jak wycieczka po opuszczonych, zapomnianych stacjach PKP. Nie przez przypadek - w drodze (niestety) wiosenny deszczyk nabrał odwagi i rozpadał się na dobre. Był to niewątpliwie powód, dla którego dwóch uczestników podjęło decyzję o odłączeniu się od grupy i zakoñczeniu tym samym swojego udziału w KWIK'u 3. No cóż, szkoda. Na dworcu w Wieżycy doszło jednak do małej roszady - na otarcie naszych łez, kolejnym pociągiem z Trójmiasta dojechali do nas Wojtek i Ala. Będziecie się śmiali, ale wraz z ich przyjazdem deszcz przestał padać, zaświeciło słoñce i zrobiło się cieplej! Brakowało, żeby „gumy” w rowerach miejscowych gospodarzy same zaczęły się łatać... Brakowało? Pewnie tak i było! Niestety nie „stać” nas już było na rozmowy z tubylcami - w miejscowym sklepie zrobiliśmy drobne zakupy i z uśmiechem na twarzy (a co poniektórzy ze śpiewem na ustach) ruszyliśmy dalej! Ha! Dojechaliśmy do Węsior. To takie „miejsce mocy” przez miłośników rzeczy dziwnych, tajemniczych, niewyjaśnionych a ulotnych zwane polskim Stonehenge. Z lekką przesadą moim zdaniem. Głazowisko leży w młodniku za wsią, jednak droga doñ jest dobrze oznakowana i nie sposób tam nie trafić. Podziwiać można dwa rodzaje kamiennych kręgów: większe, na obwodzie których znajdują się duże kamienie średnicy kilkudziesięciu centymetrów i mniejsze, których wnętrze wypełnione jest niedużymi kamieniami. Z boku wyglądają jak usypiska polnych kamieni. Dziś możemy się jedynie domyślać, do jakich rytuałów służyły kręgi, w czym i komu pomagały, kogo i przed czym chroniły. Wokół można się również natknąć na kurhany. Niektóre wyglądają jak zwykłe pagórki. Miejsce jest urocze i warto je odwiedzić. Widać też, że nie przez przypadek Zbigniew Nienacki osadził w okolicy akcję jednej ze swoich powieści. Jeśli zdecydujecie się na nocleg w okolicy, to nad jeziorem, poniżej głazowiska, jest doskonałe, wymarzone wręcz miejsce na biwak. Teren równy, dno przy brzegu piaszczyste a dostęp do jeziora nie stanowi problemu. Taka perełka, która dodaje uroku chyba całej okolicy. My tam urządziliśmy sobie mały popas. My noc po pierwszym etapie spędziliśmy w domku Wojtka w Klonowie Górnym. Okoliczność dla nas o tyle sprzyjająca, że nie musieliśmy ze sobą zabierać namiotów i karimat. Jak ktoś się uparł, to i śpiwór był zbędny. Zaryzykuję więc stwierdzenie, że był to co prawda KWIK z elementami Cross Country, ale jednak w konwencji Baby Edition. Po kolacji, pomimo zmęczenia, do późnej nocy siedzieliśmy przy kominku, jedni przy winie inni przy piwie i wspominaliśmy to i owo raz po raz rozmasowując sobie też to i owo. Ale przecież i o to chodziło. Jak powiedział Mieczysław Parczyñski „(...) gdyby to była męczarnia, to ja bym siedział w domu, gdyby to było za pokutę albo to przymus, niewątpliwie ja bym tego nie chciał, ale to jest z dobrej woli i mnie to ciągnie...” Drugiego dnia, po śniadaniu z pysznej jajecznicy odwiedziliśmy stary cmentarz z zapadniętymi już przedwojennymi grobami. Groby zaniedbane, zapomniane, swoim istnieniem przypominały o mieszkañcach tego pięknego regionu. Ech, życie... Próbowaliśmy pojechać jarem wzdłuż rzeki Raduni. Niestety, szlak nadaje się zdecydowanie do ruchu pieszego i tylko pieszego. Na trasie jest sporo przewróconych drzew - przeszkód nawet dla wytrawnego rowerzysty-niemasochisty nie do zaakceptowania. Wróciliśmy do drogi asfaltowej i pojechaliśmy w kierunku Trójmiejskiego Park Krajobrazowego. Trasę KWIK'a zakoñczyliśmy przy źródle Marii w Wielkim Kacku. Kapliczka stojąca w pobliżu źródełka została wybudowana w podzięce za cud, za jaki uznano wypadek przy budowie magistrali kolejowej w latach 20. ubiegłego wieku, w którym nikt nie zginął. I jeszcze jedno; jak jest z pogodą w kwietniu każdy wie. Tym bardziej nasze ukłony należą się Wojtkowi i Ali, którzy po swoich rowerowych wycieczkach po trójmiejskich bulwarach (jak do tej pory) podjęli niewątpliwie ryzykowną dla siebie decyzję o wzięciu udziału w KWIK'u. Trasę nie tylko ukoñczyli, ale całą drogę byli uśmiechnięci... Brawo! I do zobaczenia na szlaku! :-) TrasaDzieñ pierwszy (88 km) 22.04.2006 sobota Somonino - Goręczyno - Ostrzyce - Wieżyca - Krzeszna - (czerwony szlak) Pierszczewo - Stare Czaple - Czapielski Młyn - Łączyno - Węsiory (Kamienne Kręgi) - Niesiołowice - Stężyca - Gołubie - Szymbark (góra Wieżyca) - Egiertowo - Klonowo Dzieñ drugi (48 km) 22.04.2006 niedziela Klonowo - Michalin - Majdan - Borcz - Babi Dół (Rezerwat Jar Rzeki Raduni) - Borowo - Żukowo - Rębiechowo - Gdynia Wielki Kack (źródło Marii) Udział wzięli:
| ||||||||||||||||||||||||
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i publikowanie tylko na zasadach określionych przez redakcję Koła Roweru >>zobacz. strona główna | index |