|
|
Khardung La 1999 - Zapiski z dziennika[24.06.99] Przygotowania Jak zwykle pakowanie przeciąga się w nieskoñczoność. Filtr do wody, GPS - system nawigacji satelitarnej, strzykawka, igły, antymalaryczne prochy, po raz setny sprawdzam to wszystko od czego będzie zależało nasze życie przez najbliższe tygodnie. Zawsze, kiedy patrzę na dwie niewielkie spakowane sakwy ogarnia mnie zdziwienie, że wszystko czego potrzebuję mieści się w nich. Zadziwiające jak niewiele rzeczy potrzeba człowiekowi do życia. Dobrze tylko, że mama nie widzi mojego ręcznika trochę mniejszego od chusteczki do nosa. [26.06.99] Delhi
Upał jest bezlitosny. Wysoka temperatura, duża wilgotność i spaliny powodują, że powietrze jest tak gęste i lepkie, że przypomina bardziej bezbarwny kisiel, niż coś czym można oddychać. Jest 46 C a ktoś z miejscowych mówi, że lato w tym roku jest chłodne. Czuję się jak kurczak w rozgrzanym piekarniku, którego ktoś próbuje upiec. Jedziemy na rowerach przez Delhi a raczej próbujemy jechać. Co chwila zatrzymujemy się, bo wszystkie łatki na dętkach odkleją się, jakby nie miały w ogóle kleju. Rama mojego roweru nagrzewa się do takiej temperatury, że dotknięcie jej grozi oparzeniem. Muszę założyć rękawiczki, żeby móc utrzymać moją kierownicę, a woda w bidonie chyba zaraz zacznie bulgotać niczym woda w chłodnicy samochodowej. Czy tu w ogóle da się jeździć na rowerze? [02.07.99] Gangotri - święte miasto Święte miasto jest pierwszym celem naszej wyprawy. Jedziemy wzdłuż Gangesu do jego xródeł, miejsca pielgrzymek hindusów. Mijamy wielu pielgrzymów, którzy z naczyniami podążają w tym samym kierunku co my, żeby zaczerpnąć wodę u źródła. Witają i przyjmują nas bardzo serdecznie, widząc w nas również pielgrzymów. Uciekamy przed monsunem w wysokie góry a dookoła nas pola ryżowe, bananowce, i stada małp przyglądających nam się wzdłuż drogi, z wielką ciekawością. Po kilku dniach pedałowania dojeżdżamy do Gangotri [3100 m n. p. m.]. Zostawiamy tutaj część bagażu i na lekko ruszamy dalej do Gaumukh [3800 m n. p. m.] u podnóża lodowca. Tutaj dopiero czujemy, że jesteśmy w najwyższych górach świata. Widok lodowca skąd bierze swój początek Ganges i sąsiedztwo ośnieżonych sześciotysięczników robi na nas imponujące wrażenie. Następnego dnia już bez rowerów ruszamy na wycieczkę na lodowiec. Dochodzimy do Tapowan [4200 m n. p. m.], tutaj daje znać o sobie po raz pierwszy choroba wysokościowa, która komplikuje naszą jednodniową wycieczkę. Najpierw Piotrek, potem ja ratujemy się szybkim zejściem. [25.07.99] Droga Manali - Leh
Droga ta została otwarta dla zagranicznych turystów dopiero w 1989. Prowadzi przez przepiękne przełęcze: Rohtang 3978 m n. p. m., Baralacha La 4985 m n. p. m., Nakeela 4950 m n. p. m., Lachlung La 5100 m n. p. m. i Taglang La 5328 m n. p. m. do stolicy Ladakhu Leh. Droga ta otwarta jest tylko przez trzy miesiące w roku, kiedy topnieją śniegi i przełęcze stają się przejezdne. [02.08.99] Tybetañczycy - ludzie wygnani z domu
Niezwykle sympatyczni i ujmujący ludzie. Ich ojczyzna od 1949 roku pozostaje pod okupacją chiñską, dlatego w Ladakhu, który geograficznie należy do Tybetu, znaleźli schronienie. W zasadzie Ladakh, który był niepodległym pañstwem [mają obecnie 42 króla] został uratowany przed inwazją chiñską tylko dlatego, że wcześniej zajęły go wojska indyjskie. [24.07.99] Taglang La - najwyższy nocleg Wysokość: 5328 m n. p. m. Śpimy bardzo niespokojnie. Budzę się co chwila, bo uświadamiam sobie, że... przestaje oddychać. Mój organizm domaga się tlenu. Na takiej wysokości wydolność organizmu spada drastycznie. Wszystko odbywa się w zwolnionym tempie, bo każdy gwałtowny ruch powoduje nudności. Już na wysokości 4000 m w powietrzu jest dwa razy mniej tlenu, a powyżej 5000 m organizm ludzki nie regeneruje się. Jest zimno. Próbuję napić się wody, ale woda w butelce zamarzła. Temperatura: -4C. Taglang La najwyższa przełecz na drodze Manali - Leh jest naszym ostatnim przystankiem aklimatyzacyjnym przed atakiem na najwyższą przełęcz. [28.07.99] Dolina rzeki Shyok - żołnierze i burza piaskowa Zjeżdżamy z przełęczy Khardung La na drugą stronę do doliny rzeki Shyok. Niesamowity krajobraz i radość z osiągniętego celu sprawiają, że jesteśmy w dobrych humorach. Dalej kierujemy się do doliny Nubry, której mieszkañcy nadal praktykują wielomęstwo, polegające na związku jednej kobiety z trzema braćmi. Dojeżdżamy do miejscowości Panamik [3200 m n. p. m.], gdzie biją gorące żródła, najdalej wysuniętego na północ punktu dokąd mogą dotrzeć zagraniczni turyści. Bliskość granicy z Pakistanem, czujemy bo widzimy co raz więcej żołnierzy i częściej jesteśmy kontrolowani. Niestety niekoñczący się konflikt o Kaszmir między Indiami i Pakistanem nie ułatwia podróżowania po tym kraju. Wieczorem rozbijamy obozowisko przy strategicznym moście o czym dowiadujemy się po zapadnięciu zmroku. Żołnierze z wycelowanymi w nas karabinami pytają się co my tutaj robimy. Po długich wyjaśnieniach nieufni hindusi przeszukują nasze bagaże i pozwalają nam zostać. Ale to nie koniec niespodzianek tego dnia. W nocy zrywa się wiatr, który z godziny na godzinę nabiera prędkości. Kiedy namiot zaczyna się kłaść pod naporem wichury, musimy go podeprzeć własnym ciałem. O spaniu nie ma mowy bo silny wiatr zaczyna podnosić piach którego w dolinie rzecznej jest sporo. Szalejąca burza wciska do namiotu spore ilości pyłu tak, że chwilami nie ma czym oddychać. Piasek mam wszędzie, w ubraniu, śpiworze i między zębami. Jedna z najciekawszych i najdłuższych nocy w moim życiu. [10.08.99] Indyjska kuchnia czyli problem papryczki Dhal czyli gotowana soczewica z warzywami i ryżem, ewentualnie z chapati to podstawowe danie w Indiach. Ponieważ poruszaliśmy się po tym kraju na rowerach, musieliśmy jeść to co jedzą mieszkañcy a wynikało to z prostego faktu, że na rower zbyt wiele jedzenia zabrać nie można. Dlatego dhal stał się również naszą podstawową potrawą bo często nic innego po prostu nie było. Danie to jest bardzo smaczne tylko, że jest ono bardzo ostro przyprawione, zresztą jak większość potraw w Indiach. Dla ludzi nie przyzwyczajonych do tak ostrej kuchni było to problemem, ponieważ palącego gardła nie ugasi woda, czy cola. Ostro przyprawione dania powodują, że hindusi na zakoñczenie każdego posiłku podają cukier i ziarna anyżu, które umożliwiają pozbycie się dokuczliwego pieczenia.
| |||||||||||||||
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i publikowanie tylko na zasadach określionych przez redakcję Koła Roweru >>zobacz. strona główna | index |