|
|
7 dni 7 górSiedem słonecznych dni, siedem rześkich poranków, siedem górskich pasm. A wszystko to w najbardziej kolorowy tydzień jesieni. A wszystko to w rumuńskich Karpatach. Munti Buzaului Za rzeką nasz szlak gwałtownie skręca z asfaltu i wychodzi z wioski do ujścia doliny. Trawy już wyschnięte, ale stado owiec wciąż korzysta z ładnej pogody i konsumuje posiłek na świeżym powietrzu. Na tle niebieskiego nieba kolorowieje buczyna wszystkimi odcieniami jesieni. Szutrówka wchodzi w głąb doliny, zagłębiając się powoli w górach. Wygodna droga dochodzi do polany drwali i tam się kończy. Na otoczonej żółtymi drzewami polanie piętrzą się stosy ściętej buczyny i stoją wozy do transportu drewna. Stąd w górę grzbietu pchamy się już drogami ścinkowymi, ale i te wkrótce znikną wśród liści. Na szczęście do grzbietu już nie daleko. Na szczycie jest pusta już bacówka. Tam stajemy na krótki odpoczynek, zanim wygodny i widokowy zjazd zaprowadzi nas do kolejnej doliny. Munți Tataru Wygodna droga prowadzi z przełęczy, mija kilka płucożernych stromizn ale w miarę szybko dociera do grzbietu i łagodnieje. Widoki są rozległe, kolorowe i osadzone w czasie i przestrzeni błękitu nieba. Widać skałki Ciukas, długi masyw Grohotis i dalekie szczyty Bucegów – więc w zasadzie całą naszą przyszłą trasę. Na końcu grzbietu jest źródełko z którego woda doskonale nadaje się do picia jak i na kawę. Kawę pitą w cieple jesiennego słońca, w tej krótkiej chwili leniwego niepedałowania. Munți Ciukaș Poranne ognisko powoli dogasa a na zboczach pojawiają się pierwsze promienie słońca. Dotarliśmy tu wczoraj tuż przed zmrokiem i rozłożyliśmy namiot nad nieczynnym już o tej porze roku szałasem pasterskim. Droga która nas tu przywiodła śmiało wyszła z przełęczy ku górze i zanim zamieniła się w przyjemny leśny trawers długiego grzbietu zmuszała do pchania roweru przez ponad godzinę. Z miejsca gdzie biwakowaliśmy wciąż jednak sporo brakowało do przełęczy. W jasnym świetle poranka wpychaliśmy rowery po stromym zboczu aby ostatecznie ścieżkami wśród kosodrzewiny zjechać do schroniska. Tam uzupełniliśmy nasze braki kalorii, pogłaskaliśmy schroniskowego kota i ruszyliśmy w dalszą drogę trawersującą zbocza skalistego szczytu Ciukas. Trawers ten nie dawał specjalnej możliwości jazdy ani w dół, ani w górę gdyż był albo zbyt skalisty lub też zbyt stromy. Jazda, nie szła zbyt szybko i nawet ostateczny zjazd w stronę przełęczy Bratocea nie wynagrodził poświęconego czasu. Ostatecznie minąwszy przełęcz zasiedliśmy do obiadu mając na liczniku zaledwie 18 kilomentów, a w mięśniach kilka razy tyle. Munți Grohotiș Wśród wszystkich górskich podjazdów, wiodących z przełęczy na górskie grzbiety ten wiodący z przełęczy Bratocea na (1295) na szczyt Bobul Mic (1780) jest niemal idealny. Droga łagodnie wznosi się ku górze i na całym siedmiokilometrowym odcinku zaledwie około 200 metrów wymaga lekkiego pchania roweru. Rozległy szczyt Bobul Mic jest jak płaskowyż, płaski, rozległy i pełen traw. Z wierzchołka widać już dalekie skalne ściany Bucegów czerniejące po zachodzie na tle pociętego samolotami nieba. O zmorku zjeżdżamy stromymi zboczami w kierunku przełęczy. Nie ma jeszcze lasu, ale rozliczne uschnięte krzaki kosodrzewiny dostarczają materiału na ognisko. Jest wietrznie a my po trudnym dniu potrzebujemy ciepła. Kosodrzewina pali się szybko, ogień jest wysoki. Poskręcane gałęzie ogarnięte ogniem dodają klimatu. Kilka psów z sąsiedniej bacówki przychodzi do nas w gości. Zbliżają się przyjaźnie merdając ogonami, ale trzymają się na dystans. Po jakimś czasie odchodzą. Rano tuż przed słońca drogą z doliny drapie się na przełęcz sześciokołowa wojskowa ciężarówka. Parę minut później przybywa pieszo oddział żołnierzy. Złożyliśmy już namiot zbieramy się do drogi. Przybyły oficer tłumaczy niezłym angielskim cel swojej wizyty i dba o nasze bezpieczzeństwo. „We will have shooting exercises here” Which direction are you going?” OK. We will shoot in the other one”. Godzinę później po górach roznoszą się echa artyleryjskich salw. Droga w dół jest cięższa niż wczorajsza droga w górę. Brniemy przez bulwy traw bogato rosnące w miejscu gdzie na mapie widnieje kreska oznaczająca drogę. Płynie czas, a przebyta droga pozostaje niemal stała. Wdrażamy plan awaryjny i stromą drogą zjeżdżamy do doliny. Munți Baiului Wysokie drewniane płoty z jasnego drewna okalają kamienistą drogę. Za nimi i nad nimi kolorowe drzewa zrzucają liście. Nad nimi po błękitnym niebem falują brązowe zbocza gór. Kamienista droga wspina się stromymi serpentynami ku niebu. Na przemian jedziemy i pchamy rowery aby ostatecznie zakończyć podjazd długim łagodnym trawersem. Surowy klimat pagórków pokrytych wyschniętą trawą przypomina Tybet. Tym razem palimy ognisko z modrzewia. Dziesięć godzin później kolorowa poświata zapowiada świt. Czerwień porannego nieba dobrze komponuje się z ciepłem modrzewiowego ognia. Wkrótce głębokie poranne cienie zaczną pełzać po stromej krętej drodze. Chociaż jedziemy w górę grzbietu droga jest łatwa. Wyraźna i niezbyt kamienista trawersuje większość wierszchołów na których ciepłe poranne słońce zmaga się jeszcze z nocnymi cieniami. Poranek był nasz i w górach. W dolinie planowaliśmy późny obiad, a pojawiamy się na drugie śniadanie. Munți Bucegi Solidna asfaltowa droga szybko zdobywa wysokość. Umawiamy się na kawę na poziomicy 1500 i chwilę potem pijemy już gorący, czarny płyn. Czarny asfalt długo tnie brązowy płaskowyż ale w końcu musi mu ulec. Rano przychodzi lis i bezczelnie kręci się wokół naszego obozowiska. Widać że turyści i lisy żyją tu za pan brat. Pierwszy wagonik kolejki linowej z doliny dociera tu około dziewiątej. Zaledwie garstka turystów wyrusza w stronę szczytu. Wycieczka szkolna kręci się tylko wokół grzybicznopodobnych skałek i wielkiego kamienia w kształcie Sfinksa. Wstępujemy na kawę do schroniska Babele a potem wyprzedzamy piechurów i pod schroniskiem Omu jesteśmy pierwsi. To najwyższy punkt naszej wycieczki - 2507 metrów n.p.m. Mimo znacznej wysokości dotarcie tutaj było stosunkowo łatwe w porównaniu do poprzednich dni, chociaż niektóre momenty wymagały nieco uwagi - „biciclist a căzut într-o prăpastie”* – pisze co pewien czas kronika rumuńskiego SALVAMONTU. Ale to nie byliśmy my. Droga ze schroniska Omu w stronę przełęczy Strunga nie była specjalnie trudna ani specjalnie łatwa. W Bran pojawiliśmy się wieczorem, po długim, słynnym, kultowym downhilu. W oświetlonym promieniami zachodzącego słońca zamku Drakula spał jeszcze kiedy my jedliśmy długo wyczekiwany obiad w restauracji o wdzięcznej nazwie „Popasul drumetului” ** Munți Postăvarul
Pionowe ściany Cheile Rasnovei piętrzą się koło nieczynnej o tej porze dnia czy też roku budki z biletami. Zwiedzanie – 6 RON, zwiedzanie samochodem – 11 RON. Zwiedzanie o świcie w październiku – gratis. Za wejściem do wąwozu dwie pary emerytów spędzają jesień po zaadoptowaniu wiaty piknikowej. Widać że robią to nie pierwszy raz – do drewnianej piknikowej wiaty mają zrobione na wymiar ściany z brezentu. Witają nas z uśmiechem i opowiadają o swojej przygodzie. Ursu, ursu – mówi kobieta wskazując zbocze po drugiej stronie drogi. Mówi to głosem, jakby opowiadała o spotkanej w parku wiewiórce. Łamanym rumuńskim ustalamy przebieg zdarzeń Tłumaczenia: * rowerzysta spadł do przepaści ** Odpoczynek kierowcy *** Niedźwiedź dzisiaj rano? **** Nie, nie, wczoraj wieczorem
| ||||||||||||||||||
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i publikowanie tylko na zasadach określionych przez redakcję Koła Roweru >>zobacz. strona główna | index |