|
|
W miesiącu październiku Anno Domini 2003 odbył się pierwszy Jesienny Wyjazd Rowerowy zwany też JWR-em. Jak na jesień przystało pojechaliśmy w góry a konkretnie w Beskid Niski. Mimo, że prognoza pogody jednoznacznie i po trzykroć mówiła "deszcz" chętnych nie zabrakło, wszyscy zgłoszeni uczestnicy pojechali i mimo pokus wszelakich nikt nie zrezygnował. Dzięki dobremu przygotowaniu kondycyjnemu i wodoodpornościowemu ekipy udało się przejechać całą zaplanowaną trasę. A było tak:Dzień pierwszy przywitał nas słońcem i błękitem nieba, o którym żadna z prognoz pogody nic nie mówiła. O dziesiątej z hakiem wysiedliśmy na stacji PKP Krosno i podążyliśmy przez Wróblik Szlachecki do Rymanowa drogą lekko okrężną, aczkolwiek mało ruchliwą. W Rymanowie prognoza pogody zaczęła się sprawdzać - nadciągnęły ciemne chmurzyska. Tam też Marek złapał pierwszą gumę. W Rymanowie Zdroju jak na zdrój przystało udaliśmy się do wód. Wkrótce potem wody udały się do nas - zaczęło całkiem solidnie padać i do cerkwi w Króliku Wołoskim dotarliśmy już w kompletnym stroju przeciwdeszczowym. Deszcz nie trwał jednak długo i serpentyny prowadzące na przełęcz pod Szklarami pokonaliśmy już o suchym niebie a szybki zjazd do Daliowej wysuszył nasze ubrania. Widoki były iście jesienne, góry żółciły się i czerwieniły, paĄdziernikowe niebo ziało szarością. Za Daliową urządziliśmy sobie przerwę na podwieczorek korzystając z wiaty na przydrożnym parkingu. Z wiatą tą wiązała się dodatkowo pewna historia, mianowicie Meeck i Piła spali tam kiedyś podczas rowerowej włóczęgi, nie mając jeszcze pojęcia o istnieniu Beskidu Niskiego. W dalszej części drogi najpierw padało, potem nie padało, a w końcu lało. W okolicach Mszany Marek złapał drugą gumę, co zaowocowało dodatkową atrakcją w postaci dodatkowego czasu wolnego na desczu. W ulewie zjechaliśmy do Polan i o zmroku dotarliśmy do Huty Polańskiej gdzie planowany był nocleg. Wybór miejsca okazał się niezbyt trafny. Z założenia bowiem JWR jest wyjazdem namiotowym, a w Hucie Polańskiej znajduje się schronisko. Mniejszością (!) głosów zadecydowaliśmy o noclegu tamże i zamiast deszczu bębniącego o tropik mogliśmy posłuchać podpitego towarzystwa w kuchni...mieliśmy za to prysznic i kaloryfery. Następnego dnia wstaliśmy o 5.30, jeszcze po ciemku zjedliśmy śniadanie i wyruszyliśmy w drogę. Prowadziła ona doliną a potem wąską leśną ścieżką do nieistniejącej łemkowskiej wsi Ciechania. Jechaliśmy wśród gór i zdziczałych drzew owocowych. Na chwilę nawet wyszło słońce rozświetlając kolory jesieni na odległym zboczu. Dalsza część drogi wiodła przez Ożenną, Wyszowatkę i Czarne, według mnie jeden z najpiękniejszych dla rowerzystów kawałek Beskidu Niskiego. Żeby było jeszcze ładniej przystroiliśmy swoje kaski kolorowymi klonowymi liśćmi. Mijaliśmy przydrożne kapliczki, piece do wypalania węgla drzewnego, kolorowe drzewa i czuliśmy się bardzo jesiennie - tym bardziej że znowu zaczęło padać. Chociaż w planach mieliśmy zdobycie Przełęczy Małastowskiej zdecydowaliśmy jednak pojechać nieco inaczej - z Banicy przejechaliśmy niebieskim szlakiem do bacówki w Bartnem. Błotniście było i ślisko ale opłacało się - mogliśmy nieco przerwać moknięcie na rzecz zupy jarzynowej i pierogów w tejże bacówce. Do Bartnego zjechaliśmy w strugach deszczu (nic nowego) i Marek złapał trzecią gumę (także nic nowego). Przestało padać w Ropicy Górnej, gdzie dzięki przewodnickim zdolnościom Maji udało nam się wyprosić klucz od cerkwi, mimo braku specjalnej zgody księdza. Maja nie tylko wyprosiła klucz, ale też jako przewodnik szczegółowo wyjaśniła co i jak w cerkwi być powinno. Średniowieczny drewniany kościół w Sękowej zwiedzaliśmy już w słońcu, chociaż bez Wieśka, który tym razem nie zwolnił (jak to ma w zwyczaju na widok drewnianych kościołów) i zadzwonił dopiero z informacją, że jest na rynku w Gorlicach. Na nocleg zatrzymaliśmy się w pobliżu Bielanki na prawdziwym, legalnym i w dodatku darmowym (w październiku zapewne...) polu biwakowym. Wspólnymi siłami rozpaliliśmy ognisko, deklarując wrodzoną abstynencję pozbyliśmy się niechcianych gości (ach ci miejscowi, zawsze zwęszą imprezkę...) i miło spędziliśmy wieczór. Najwięcej drewna przyniósł Wiesiek - obiecałem, że wspomnę to i wspominam o tym chwalebnym fakcie. Trzeci dzień zaczął się jak zwykle o 5.30. Kierownikiem d.s. pobudek był na wyjeździe Marek i to głownie za jego sprawą mogliśmy dwukrotnie podziwiać świt. Wprawdzie nie było spektakularnego wschodu słońca ale szare chmury siąpiące deszczem są o poranku równie piękne. W takiej scenerii dojechaliśmy do Uścia Gorlickiego i dalej do Wysowej, gdzie według zasad sztuki turystycznej zagotowaliśmy herbatę korzystając ze wspaniałego schronienia jakie dawał nam przystanek autobusowy. Droga z Wysowej do Izb wiodła górami przez Ropki, Przełęcz Lipkę i dawną osadę łemkowską Czertyżne. Mimo, że chwilami było stromo było i błotniście, większość trasy udało nam się pokonać bez schodzenia z rowerów. Dopiero końcowy odcinek zmusił nas do pchania pojazdów po lepkiej i śliskiej glinie. Akurat nie padało i mogliśmy podziwiać rozległe widoki. Zjazd z przełęczy wykończył co poniektórym resztki klocków hamulcowych (na przyszły JWR wymagane dwa komplety!). Z Izb przejechaliśmy do Mochnaczki Niżnej i dalej do Tylicza, gdzie była przerwa na podwieczorek. Tam też wyszło słońce. Przepiękną doliną zjechaliśmy do Powroźnika. Zobaczyliśmy kolejną cerkiew (tym razem tylko z zewnątrz, ksiądz nie chciał dać klucza) i pojechaliśmy na dworzec PKP w Krynicy, gdzie zakończyliśmy JWR i powołaliśmy natychmiastowe spotkanie pokolonijne w restauracji Zielona Górka. Po spotkaniu załadowaliśmy się w pociąg, nad ranem powróciliśmy do stolicy, umyliśmy się (mam nadzieję że nikt nie zapomniał) i udaliśmy do pracy. videolink('filmy','koniecznie zobacz film!') ?> Trasa wyglądała tak: (pismem pochyłym wyróżniono nazwy dawnych wsi łemkowskich)
quizlink('jwr03_1','Weź udział w krótkim teście o Beskidzie Niskim.')?>
| |||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i publikowanie tylko na zasadach określionych przez redakcję Koła Roweru >>zobacz. strona główna | index |