Strona G��wna
Szukaj:   
abc     o nas     login
Wzmocnij POWER - wyjd¼ na rower

347 km w 18 godzin

Pewnego sierpniowego ranka wyruszyłem na próbę przejechania ponad 300 km w ciągu jednego dnia. W sumie przez 18 godzin przejechałem 347 km. Trasa wiodła z Warszawy przez Górę Kalwarię do "lubelskiej", dalej prosto na Lublin. Przed samym Lublinem skręciłem do Kazimierza Dolnego, potem przez Puławy i Radom na "radomiankę" i powrót do domu.

Ruszam o 4:00 rano. To, że nie będę miał problemów z trzysetką jest dla mnie oczywiste, lecz na wszelki wypadek zabrałem ze sobą mały ekwipunek do spania. Jest jeszcze zupełnie ciemno, ani jednego samochodu. Rześkie powietrze rozbudza i dodaje sił. Po godzinie i 15 min jestem na krzyżówce w Górze Kalwarii. Niezły czas jak na 30-sto kilometrowy odcinek rozgrzewki. Po chwili odpoczynku ruszam w kierunku mostu na Wiśle.

Świta. Chłopi wyprowadzają krowy na pole a niektórzy rowery z wymyślnymi uchwytami na bańki z mlekiem. Jadę sobie dalej, jakoś tak mi lekko. Wyjeżdżam na "lubelską". Tą drogę ktoś chyba projektował przy pomocy linijki przyłożonej do mapy. Jest idealnie prosta. Nie trzeba na nic zwracać uwagi, nogi same kręcą. W zasadzie to "odsypiam" wczesne wstawanie. Nikomu nie polecam takiego odcinka, kompletna nuda. W jakiejś wiosce zatrzymuję się w celu uzupełnienia zapasów wody.

Przyjąłem następujący system jazdy: 30 km kręcenia, 10 min odpoczynku. Razem wychodzi godzinka piętnaście. Przed rozjazdem na Kazimierz Dolny robię dłuższą przerwę na posiłek. Na liczniku 180 km. Czuję przyjemne drganie mięska w nogach. Dochodzi południe. Licznik Cóż trzeba jechać. Następny dłuższy przystanek będzie w Radomiu. Bez żadnych przygód mijam Kazimierz i Puławy. Do Radomia docieram około 17:00.

Tempo wyraźnie mi spadło, mam lekki kryzys i jestem totalne odwodniony. Może tak mi się wydaje, w każdym razie wodę mogę wlewać w siebie litrami. W Białobrzegach dają mi się we znaki otarcia w kroczu. Jazda w bawełnianych majtkach na taką odległość nie jest wcale dobrym pomysłem. Przed Grójcem "siadam na kole" jakiejś ciężarówce wyładowanej jabłkami i dziwię się, że po 290 km jestem w stanie wykręcić 60 km/h. Niestety po chwili nogi odmawiają posłuszeństwa i jadę dalej sam.

W Grójcu postanawiam pojechać bezpośrednio do Piaseczna a nie tak jak planowałem przez Magdalenkę. Po prostu dość mam blaszaków, i przydałaby się chwila ciszy. Co prawda skróciło to trochę (10 km) moją trasę ale samotna jazda przez lasy i pola jest bardzo przyjemna. W Piasecznie doganiam jakiegoś rowerzystę i jedziemy razem przez kilka kilometrów. Do domu przyjeżdżam około 22:00. Przejechałem 347 km.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i publikowanie tylko na zasadach
określionych przez redakcję Koła Roweru >>zobacz.
strona główna |  index

0.02496 sek.  optima cennik