Strona G��wna
Szukaj:   
abc     o nas     login
Wzmocnij POWER - wyjd¼ na rower

Dziecięce atrakcje nadbużańskie

Czas płynie, dzieci idą do szkoły, tam poznają inne dzieci a my poznajemy ich rodziców i w końcu temat musi wypłynąć: wspólna wycieczka rowerowa. Gosia wtedy lekko blednie i mówi szeptem "tylko nie przesadzaj" a ja odpowiadam, że to świetny pomysł, ale też się trochę niepokoję bo w końcu oni potem mogą powiedzieć swojemu dziecku żeby nie bawiło się z naszym, a między sobą jeszcze gorsze rzeczy.

Temat jednak w końcu wypłynął. Zapowiadało się dobrze. W piątek wieczorem ustaliliśmy że będzie to wycieczka popołudniowa, a więc nie za długa (bo rano nasze pociechy graja w piłkę). Lubię takie spontaniczne akcje. Wprawdzie okazało się że Monika nie ma roweru, a Franek lat niespełna 5 nie umie jeździć. No ale to nie są problemy, których nie da się rozwiązać z piątku na sobotę. Ustaliliśmy, że Franek pojedzie na sztywnym holu, którego w prawdzie też jeszcze nie miał ale w Decathlonie było aż dziewięć, a sklep ten czynny jest do późna. Wycieczka miała być przecież tak łatwa, krótka i przyjemna, że wszystko wydawało się możliwe. Drugi rower możemy pożyczyć, bo żyjemy w dobrobycie i mamy rowerów w bród. Super.

Plan przygotowałem bardzo dokładnie, sprawdziłem na mapach, sporą część dróg już znałem, ale na wszelki wypadek sprawdziłem zdjęcia satelitarne na google i zumi. Żadnych niebezpieczeństw, żadnych niezapowiedzianych rozlewisk, bagien, zaoranych ścieżek i rozległych piaskowych wydm. Pełne bezpieczeństwo, 30 kilometrów, 5 godzin żeby złapać pociąg - musi wypalić. Pięć minut później dzwoni Karasek, czy przypadkiem nie jedziemy jutro na rower! A i owszem. Roztaczam przed nim wizję pełnego dziecięcych atrakcji relaksu. Dołączają.

Ruszamy samochodami z Warszawy chwilkę później, korek na wyjeździe jest trochę większy, sprzęt zdejmujemy z samochodów ciut dłużej i zamiast planowanej 14:30 wsiadamy na rowery o godzinę później. Ot - trzy drobne poślizgi w trzech różnych rzeczach - normalka. Jest jeszcze jeden drobiazg. Przed wyjazdem troskliwie przygotowałem mapy, po czym...no cóż zostawiłem mapnik w domu. Hmmm, oczywiście nikt nie ma map, ale cóż trasa prosta jest więc ruszamy.

Opuszczamy miejscowość o wdzięcznej nazwie Topór i radośnie jedziemy przez uroczy rezerwat Czaplowizna. Komary z malowniczych bagienek motywują do jazdy sprawnej i postojów niezbyt częstych, piaski nie są za głębokie i nawet wyjeżdżamy w dobrym miejscu. Wprawdzie droga zawija do Sadownego bo przeoczyłem skręt, ale niewiele to zmienia, przejeżdżamy przez miasteczko, w cukierni kupujemy ciastka i pół godziny później jesteśmy nad Bugiem. Jest pięknie. Jest słonecznie. Jest godzina siedemnasta. Dwie i pół godziny do odległego o 15 km pociągu nie jest problemem, bo zupełnie o tym nie myślimy. Teraz jest piknik z prawdziwego zdarzenia: zajadamy się odgrzanym na palniku turystycznym chili con carne i tortillami z kurczakiem a na deser pijemy kawę i jemy ciasteczka z cukierni w Sadownym. Czy można przerywać tak uroczą chwilę, gdy dorośli wesoło rozmawiają, a dzieci bawią się grzecznie na pełnej kwiatów łące (Maciek! Nie machaj scyzorykiem!). Czym że jest pociąg w zupełnie innym punkcie czasoprzestrzeni (głównie przestrzeni, wymiar czasowy maleje bezlitośnie) wobec tak uroczej chwili. Możemy przecież wrócić do samochodów na rowerach, to nie tak daleko, zrobimy pętelkę, wprawdzie nie mamy map, ale na mojej starej komórce (mały ekranik niedotykowy - jeszcze takie są!) odpalam jakiś program i widzę ze drogi są, więc co za problem? Wygląda nawet na to, że od linii rzeki na południe będą już same asfalty, więc mykniemy raz - dwa. Wprawdzie jest jeszcze jeden pociąg po 21, ale komu się chce tyle czekać....

Nieco przed siódmą ruszamy dalej. Droga wzdłuż nadbużańskiego wału zachwyca. Jest ciepły wieczór z pięknym wieczornym światłem, wysokie topole szumią dumnie młodymi liśćmi, a my rodzinnie i radośnie jedziemy. Opuszczamy rzekę, i rzeczywiście, wkrótce jest asfalt, kilometry lecą szybko a potem, niespodziewanie, niezapowiadanie, bez żadnego ostrzeżenia asfalt się kończy, ale to nas nie martwi, bo pewnie to chwilowe i zapadający zmrok wyprzedzimy raz dwa.

Trochę jest piasku, i trochę kałuż, o ta nawet spora, i ta jeszcze większa, ta - jak małe jeziorko. Maciek mimo odwagi i sprawnej redukcji biegów nie daje rady, Gosia jako wzorowa matka wyraża swoje niezadowolenie z mokrych nóg dziecka, Marcin musi schodzić aby przepchać swój tandem, potem kałuże znikają, ale piach staje się głębszy, zapada zmrok, zakopujemy się, prędkość spada nam drastycznie ale jeszcze trochę żartujemy że to taka fajna przygoda. Dzieci nie tracą zapału i przez walkie-talkie śpiewają sobie piosenki, usiłując równocześnie manewrować na piaszczystej drodze. Potem bawimy się w patrol Jedi na planecie Endor. Mkniemy na naszych ścigaczach przez dżunglę, przez kałuże, piach i błoto aż w końcu docieramy do tej ostatniej, największej, najpiękniejszej kałuży która pokrywa drogę na 50 metrów w przód, a droga ma strome brzegi i mocno zarośnięte.

Każdy próbuje po swojemu. Mi już nie chce się kombinować. Wody jest max pół metra, więc raz dwa trzy, przenoszę rower, dzieciaki po kolei chwytem strażackim, potem rowery tychże dzieci. Gosia daje całą na przód ale po środku staje, inni prą przez krzal i też dają radę. Cóż - nikt nie mówił że wrócimy w suchych butach, no nie? Wyjeżdżamy na łąkę, słońce już zaszło, snuja się wieczorne mgły, niebo jeszcze lśni trochę zachodem, a na górze już gwiazdy. Czysta magia.

Docieramy do asfaltu, włączmy światła, już nie daleko - chociaż od godziny mówię że jakieś 8 kilometrów. Na ekranie komórki wszystko wygląda tak blisko, zaraz będziemy. Dzieci są uśmiechnięte, dorośli też próbują. Stajemy to tu, to tam: bo zimno i trzeba się ubrać, bo głodno, bo nie wiadomo którędy. Przy przejeździe w Sadownym mija nas ten pociąg, którym wzgardziliśmy uprzednio, zostawiając na pastwę czarnej nocy zapadającej niczym Topór do którego jedziemy. Jeszcze godzina nocnej jazdy. Ponieważ przed snem trzeba opowiedzieć dzieciom bajkę opowiadam o maszkarze co w nocy wychodzi z rzeki i wyjada czekoladki łapami ze ssawko-przyssawkami, ledwie kończę i jesteśmy na miejscu. Do samochodów docieramy o 22. O dziwo wszyscy wyglądają na zadowolonych i rozbawionych. Dzieciaki są zmęczone, ale nie padnięte. Mają prawo - 47 kilometrów na wycieczkę dzienną jest OK, na popołudniową - to już ambitnie.

Cóż. Widać inaczej się po prostu nie da. Może nie ma po prostu innego rodzaju wycieczek? Miało być 30 km. Było 47,5. Miało być do 20. Było do 22. Miało być lekko. Była noc, piach i woda. Ostrzegam! Nie jestem w stanie zrobić tego inaczej!



Trasa wycieczki 47,5 km (15:30 - 22:05 2012-05-19): Topór - rez. Czaplowizna - Krupińskie - Sadowne - Sojkówek - wzdłuż Bugu - Morzyczyn włościański - Kocielnik - Sokółka - Mrozowa Wola - Topór

Udział wzieli:
  • Pola (4,5l) w krzesełku
  • Franek (4,5l) na holu
  • Jasiek (7,5l) samodzielnie
  • Maciek (7,5l) samodzielnie
  • Monika
  • Marcin
  • Ruda
  • Karasek
  • Gosia
  • Piła

Pokaż Wycieczka nad Bug na większej mapie

Skomentuj >>

test~meeck
to jest testowy komentarz.2012-05-31 21:30
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i publikowanie tylko na zasadach
określionych przez redakcję Koła Roweru >>zobacz.
strona główna |  index

0.01585 sek.  optima cennik