|
|
Dookoła WisłyCzęstym motywem rowerowych wycieczek jest "Dookoła". Korzystając z tego, postanowiłem wybrać się na wycieczkę dookoła Wisły, a w zasadzie tej jej części która na większości opisywanego odcinka jest Jeziorem Włocławskim. W piątek po pracy zamiast jechać do domu wsiadłem w pociąg do Sochaczewa skąd rozpocząłem podróż i nieco przed dziewiętnastą stałem już pod prawie-najdłuższym w Polsce mostem prowadzącym do Wyszogrodu. Minąłem go jednak dołem i szutrówką przy wiślanym wale pojechałem na zachód. Bokiem przechodził malowniczy front burzowy, który po za malowniczymi kontrastami i tęczą nie przyniósł jednak deszczu bezpośrednio nad moją głową. Po około 55 km zatrzymałem się na oplaży nad Wisłą i rozpaliłem ognisko. Namiotu nie brałem rozwiesiłem tylko tarp, który o poranku zebrał obfitą rosę z nadrzecznej mgły. Herbatę zrobiłem na ognisku, maszynka do gotowania też została w domu - wyjazd miał charakter minimalistyczny, zarówno jeśli chodzi o ilość bagażu jak i uczestników. Poranek nad rzeką był mglisty ale dzień zapowiadał się słonecznie. Odbiłem od koryta rzeki i skierowałem sięe nieco na południe zobaczyć kilka jezior Pojezierza Gostynińskiego. Oglądałem je już kilkakrotnie wracając z zachodu samolotem, teraz postanowiłem zobaczyć je z ziemi. Nad jezioro Zdworskie (największe jezioro na Mazowszu) dotarłem po ósmej, wykąpałem się w kameralnym klimacie poranka i pojechałem dalej. Jezioro Łąckie okrążyłem miłymi leśnymi ścieżkami, oglądając malowniczy pałacyk stadniny w Łącku. Jezioro Białe - ponoć niezmiernie czyste - nie zachwyciło mnie, gdyż było ogrodzone, odziałkowane, okempingowane i oplażowane. Miało ono to nieszczęście, że na nim skupił się cały turystyczny ruch z okolicy. Plaża nad Jeziorem Lucieńskim była już spokojniejsza, chociaż kolorystycznie zdominowana przez rzędy plastikowych rowerów wodnych. Nad jeziorem Gościąż położonym w środku lasu nie było za to nikogo. Tam zrobiłem sobie przerwę na obiad, za to ponowną kąpiel odbyłem w jeziorze Wikaryjskim. Jak na Mazowsze, to całkiem jeziorowa wycieczka. Odbiłem na północ, nad największe z jezior zwane Włocławskim. Zapora na Wiśle wzbudziła we mnie jednak mieszane uczucia. Samo jezioro z żaglówkami wyglądało malowniczo, ale zamknięcie takiej pięknej i majestatycznej rzeki w połowie taką brzydką tamą wydawało mi się barbarzyństwem. Tu nastąpił zwrot na wchód, nareszcie, bo zachodni wiatr nie był wprawdzie zbyt silny, ale zabierał przyjemność takiej lekkiej, nieskrępowanej jazdy. Pierwsze kilometry za Włocławkiem okazały się całkiem ambitnym kluczeniem po pagórkach nadwiślańskiej skarpy. Planowałem rozbić się gdzieś nad Skrwą, ale jakoś nie było idealnej miejscówki, więc pojechałem do Płocka. Miasto tętniło życiem, w zasadzie dudniło życiem bo odbywał się tam festiwal Audio River. Czyli poprzedniej nocy to nie dyskoteka w remizie, lecz właśnie ta impreza zakłócała mój sen nad Wisłą. Z trudem dopchałem się do okienka z kebabem i po posiłku pojechałem dalej. Nocowałem w lesie gdzieś 15 km za Płockiem, tam było niewątpliwie ciszej niż nad rzeką, chociaż echo didżejskich popisów docierało i tutaj. Komary brzęczały mi nad skrytą w śpiworze głową - jednak jak się jedzie bez namiotu to trzeba chociaż zatyczki do uszu zabrać... Ruszyłem po szóstej, bo zapowiadali upały i chciałem wykorzystać chłód poranka. Znów jechałem szutrówkami przy wiślanym wale, z drobną przygodą przeprawy przez niewielki dopływ zwany Strugą. Przekroczyłem most w Wyszogrodzie i ostatnią kąpiel odbyłem w Bzurze. W okolicach południa dotarłem do Sochaczewa zamykając pętlę z wynikiem 280 km (55+163+62).
| |||||||||||||||
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i publikowanie tylko na zasadach określionych przez redakcję Koła Roweru >>zobacz. strona główna | index |