|
|
Czeska Szwajcaria i Góry KruszcoweCudze chwalicie, swego nie znacie. Swego, a raczej bliskiego. W tym przypadku – Czech. Ponieważ tegoroczne wakacje nie pozwalały nam na długi i daleki wyjazd, postanowiliśmy zbadać, co kryje się za naszą południową granicą. Któregoś sierpniowego wieczora wsiedliśmy w pociąg do Szklarskiej Poręby. Rankiem po kilkukilometrowym podjeździe dotarliśmy do Przełęczy Karkonoskiej. Stamtąd przez przejście graniczne w Jakuszycach zjechaliśmy do miejscowości Harrachov, skąd przez górskie miasteczka Koøenov, Jablonec, dotarliśmy do Liberca. Droga wiła się w górę, by za chwilę opadać w dół. Mijali nas czescy rowerzyści o bardzo sportowym wyglądzie i zacięciu. Krajobraz niby podobny, a jakże odmienny od tego po polskiej stronie. Mimo słonecznego niedzielnego popołudnia mijane miasteczka trwały w bezruchu. Na ulicach nie było widać żadnych ludzi, biegających dzieci, ba, nawet zabłąkanego kota. Pustkami świeciły nawet ulice Liberca, sporego w koñcu miasta. Obejrzeliśmy bardzo ładną starówkę i zabytkowy ratusz, po czym ruszyliśmy w dalszą drogę. Wyjazd z Liberca okazał się fatalny. Ruchliwa droga międzynarodowa w połączeniu z robotami drogowymi złożyły się na mały rowerowy koszmarek. Po kilkunastu kilometrach trochę się polepszyło, pojawiło się nawet szerokie pobocze. Biwak rozbiliśmy na campingu w pobliżu Jablonnego. I tu ciekawostka – Czesi większość campingów organizują na terenie miejskich/podmiejskich pływalni. Bardzo intrygowała nas nazwa Czeska Szwajcaria, którą okazała się kraina tysiąca... skał. Ta urokliwa górska kraina zaskakuje fantastycznie ukształtowanymi formacjami skalnymi, niekiedy przybierającymi nawet postać całych miast. Na rowerzystów czekają dobrze oznakowane trasy rowerowe. My zdecydowaliśmy się na obejrzenie jednej z największych atrakcji tego malowniczego regionu - Pravčickiej brány. Wiodą tam dwa szlaki (niestety oba piesze). Pierwszy zaczyna się w miejscowości Mezní Louka, drugi – kilka kilometrów dalej. Pozostawiliśmy nasz bagaż na przydrożnym parkingu i szosą dotarliśmy do miejsca, gdzie zaczynała się stroma kamienna droga przez las. Po około godzinie dotarliśmy na miejsce. Mimo niesprzyjającej pogody (właśnie zaczęło padać), widok zapierał dech w piersiach. Ścieżka wśród skał zaprowadziła nas do stóp potężnej formacji, rzeczywiście sprawiającej wrażenie bramy wykutej w skale. Wrażenie potęgowały otaczające skały, porozdzielane przepaścistymi rozpadlinami, tworzące przejścia i zakamarki. W skale ukryto schronisko górskie. Na zwiedzaniu, robieniu zdjęć i posiłku upłynęły nam dwie godziny. Zanim wróciliśmy na parking, rozpadało się na dobre. Zjechaliśmy do Høenska – malowniczego przygranicznego miasteczka nad Łabą, najniższego punktu Czech. Drogą wzdłuż rzeki wyruszyliśmy w kierunku Dečina. W strugach deszczu przeprawiliśmy się na drugą stronę rzeki, tamtędy bowiem wiódł szlak rowerowy. Stromo poprowadzoną wzdłuż zbocza góry drogą dojechaliśmy do Dečina. Niestety okazało się, że camping miejski już nie istnieje, chcąc nie chcąc w zapadających już ciemnościach wyruszyliśmy dalej, by ostatecznie zatrzymać się 5 km dalej w miejscowości Nebočady. Ranek wstał chmurny i mglisty. Niezrażeni pogodą, wyruszyliśmy na drugie spotkanie z Czeską Szwajcarią. Wróciliśmy do Dečina i stromą drogą wjechaliśmy w stary sosnowy las. Po obu stronach drogi zaparkowane były samochody – to czescy grzybiarze wyruszyli na łów. Jak się okazuje, wbrew obiegowym prawdom Polska nie jest jedynym krajem, gdzie zbiera się dziko rosnące grzyby. Widok grzybiarzy towarzyszył nam przez ładne parę kilometrów. Droga wiodła cały czas pod górę aż do ukrytego w lesie wzniesienia Snežnik, dopiero kilka kilometrów od wsi Tisa rozpoczął się zjazd. Tisa przywitała nas widokiem pionowych skał wznoszących się kilkaset metrów nad zabudowaniami wsi. Pozostawiliśmy rowery przy cmentarzu i wyruszyliśmy na zwiedzanie. Tiské stěny w pełni zasługują na tę nazwę. Ukształtowane przed wiekami potężne iglice skalne tworzą istny labirynt, prawdziwe miasto. Widok z porośniętych wrzosem, poprzedzielanych głębokimi rozpadlinami skał zapiera dech w piersiach. Zupełna niezwykłość ukryta w tak niepozornym miejscu. Jako dalszy etap naszej wędrówki wybraliśmy Krušne hory, czyli Góry Kruszcowe, położone na pograniczu Czech i Niemiec. To górskie pasmo ma długość ok. 130 km i okazało się, że posiada sieć dobrze oznakowanych i ładnie poprowadzonych ścieżek rowerowych (zapewne z myślą o niemieckich turystach), co zaoszczędziło nam błądzenia i jeżdżenia naokoło jak pierwotnie planowaliśmy. Droga początkowo wiodła przez piękny stary las, stopniowo przechodząc w porośnięte trawą wzgórza z widokiem na Niemcy. Okolica urzekała bezludnością i dzikością. Obszar ten przez dłuży czas był sporadycznie osiedlany i dopiero kiedy odkryto i zaczęto wydobywać srebro i cynk, pojawiły się górnicze miasteczka. Do naszego odbioru atmosfery tego fragmentu trasy przyczyniała się pogoda – było wilgotno i mglisto, co potęgowało wrażenie oddalenia od cywilizacji. Po pewnym czasie dotarliśmy do ogromnego zbiornika wodnego, niestety niedostępnego dla zwykłych śmiertelników. Z przyczyn nam nieznanych Czesi lekceważą możliwości turystyczne akwenów wodnych, infrastrukturę wypoczynkową lokując w dość przypadkowych miejscach, na przykład na zapleczu fabryk. Późnym popołudniem dotarliśmy do Medeòca, skąd po posiłku stromym zjazdem dotarliśmy do Perstein, po drodze mijając hodowlę jeleni. Ponieważ camping w Perstein okazał się nieczynny, ruszyliśmy dalej. W zapadających ciemnościach zjechaliśmy nad rzekę, gdzie pomiedzy zboczem a rzeką ulokowało się schludne osiedle z dużą ilością trawnika. Właściciel jednego z domków chętnie zgodził się na rozbicie namiotu na terenie nad rzeką. Okazało się, że jest pilotem szybowcowym i zdarzało mu się latać w Polsce. Mimo dość wilgotnego terenu nocleg okazał się całkiem udany. Do snu ukołysał nas szum płynącej wody. Rankiem zjechaliśmy z głównej drogi i piękną, mało uczęszczaną drogą wzdłuż rzeki Ochri dotarliśmy do Karlovych Var. To imponujące uzdrowisko przywitało nas tłumami kuracjuszy. Architektonicznie przywodzi na myśl budowle z okresu Cesarstwa Austrowęgierskiego, wzdłuż rzeki Tepli koncentrują się hotele i stragany z miejscowym specjałem – Karlobadskimi oplatkami. Zaskoczył nas widok palm rosnących nad rzeką – może dobrze się mają z powodu faktycznie ciepłych wód Tepli? Spróbowaliśmy również wód leczniczych – okazały się smaczniejsze i delikatniejsze niż ich polskie odpowiedniki, do których picia często trzeba zatykać nos. Tepla wyprowadziła nas z miasta. Jadąc wzdłuż jej brzegów dotarliśmy do miejscowości Bečov z gotyckim zamkiem, którego piękna prosta forma została niestety przytłoczona dobudowanym barokowym pałacem. Ciekawostką okazało się natomiast muzeum rowerów, którego zwiedzenia nie mogliśmy sobie odmówić. W okolicy Michalova zrobiło się zupełnie jesiennie – zaczęło padać, wiać i zacinać. Chłostani lodowatym deszczem dotarliśmy na camping, zwiedzanie Mariánskich Lázni zostawiając sobie na ranek. Mariánské Lázně okazały się jeszcze milsze od Karlovych Var. Urokliwe uzdrowiskowe miasteczko łączy piękno architektury i przytulność małej miejscowości. Wody okazały się równie smaczne jak w Karlovych Varach, jednak szybciej zawitała tam jesieñ – ulice i parki świeciły pustkami. Przez sympatyczne miasteczka Plana i Støibro bocznymi drogami dotarliśmy do Pilzna. Okazało się mniejsze niż nam się wydawało. Godny uwagi jest jednak rynek, a przede wszystkim katedra z górującą nad okolicą wieżą. Tu zakoñczyliśmy zasadniczą część naszej wycieczki. Z Pilzna pociągiem dojechaliśmy do Pragi, gdzie przez kilka dni powłóczyliśmy się jeszcze po mieście, zwiedzając stare i poznając nowe zakątki Niestety przewalające się tłumy turystów nie sprzyjają rowerowemu zwiedzaniu praskiej starówki. Powrót do kraju okazał się bardziej skomplikowany niż nam się wydawało. Czechy z wejściem do Unii wprowadziły zakaz wożenia rowerów w pociągach, które nie mają do tego przystosowanych wagonów. Żaden z pociągów bezpośrednich z Pragi nie spełniał tych wymogów, więc niestety musieliśmy zdecydować się na podróż z przesiadkami. Czesi to spokojny naród zahaczający o flegmatyczność, tak obcy duszy Polaka, że aż czasem męczy. Przekonaliśmy się o tym po przekroczeniu granicy w Nachodzie. Od razu uderzył nas znajomy ruch, gwar, sklepy na każdym rogu (w Czechach niezwykle trudno jest znaleźć zwykły spożywczy, dużo łatwiej o knajpę). Gdy wsiedliśmy w Kudowie Zdroju do pociągu do Warszawy, okazało się, że trzy przedziały obok są zajęte przez hałaśliwy obóz RPG. Z błogim zadowoleniem wsłuchiwaliśmy się w krzyki rozbawionej młodzieży – wreszcie trochę życia! Reasumując, Czechy to ciekawy kraj, warto tam zaglądać. Mają w sobie potencjał zarówno na krótsze, jak i dłuższe wypady, zwłaszcza że cenowo i geograficznie są w zasięgu każdego. Jest to kraj przyjazny rowerzystom, a pograniczne góry zaspokoją każde wymagania. Krótko mówiąc, Koło Roweru poleca! Trasa21.08.2005 83 km, przewyższenie 999 m Szklarska Poręba – Jakuszyce – Harrachov – Koøenov – Jablonec – Liberec - Jablonne 22.08.2005 75 km, przewyższenie 894 m Jablonne – Svor – Kytlice – Chøibska– Jetøichovice – Høensko – Dolny Zleb – Dečin – Nebočady 23.08.2005 67 km, przewyższenie 997 m Nebočady – Dečin – Snežnik – Tisa – Petrovice – Telnice – Chlumec – Krupka – szlak rowerowy nr 2 Teplice 24.08.2005 100 km, przewyższenie 1683 m Teplice – Duchcov – Litvinov – Nova Ves w Horach – Hora Sv. Kateriny – Maly Haj – Kalek – Jihmova – Medeòec – Hirni Halže – Perstein – Straž nad Ochri 25.08.2005 81 km, przewyższenie 747 m Straž nad Ochri – Karlove Vary – Bečov – Mariánské Lázně 26.08.2005 86 km, przewyższenie 725 m Mariánské Lázně – Plana – Støibro – Pilzno Udział wzięli:
| |||||||||||||||||||||||||||||||||
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i publikowanie tylko na zasadach określionych przez redakcję Koła Roweru >>zobacz. strona główna | index |