po wyprawie Khardung La
W Auli Głównej Politechniki Warszawskiej odbyła się wystawa fotografii uczestników wyprawy rowerowej do Indii. Jej celem było dotarcie do Ľródeł Gangesu oraz wjechanie na najwyższa przejezdna przełęcz na świecie - Khardung La, położonej na wysokości 5602 m n.p.m. Oto uczestnicy wyprawy:
- Andrzej Babicz - Wydział Elektroniki i Technik Informacyjnych Politechniki Warszawskiej
- Piotr Zabłudowski - Wydział Architektury Politechniki Warszawskiej
- Piotr Piłaciñski - Wydział Elektroniki i Technik Informacyjnych Politechniki Warszawskiej
- Wiesław Bartkowski - Wydział Informatyki Uniwersytetu Warszawskiego
Poniżej przedstawiamy rozmowę z nimi.
Czy na wyprawie był jakiś podział funkcji?
Teoretycznie mianowaliśmy szefem wyprawy Piotrka [Zabłudowskiego - M.L.], ale do opieki nad grupa poczuwał się Piotrek Piłaciñski, który codziennie rano wszystkich budził. Poza tym to on w większości targował się o wszystko.
Jak przygotowaliście rowery do tej wyprawy?
Jeśli przez cala trasę nie robi się nic innego, tylko reperuje sprzęt, to nie ma to większego sensu. Rower musi być na pewno porządny, ale nie musi to być super-hiper maszyna z bajerami. Jeżeli tutaj dobrze się spisuje, to tam tez będzie w porządku. Większości ludzi wyprawa rowerowa w Himalaje kojarzy się ze sprzętem za sto milionów.
Wyjeżdżając do Delhi, miałem wyobrażenie, ze to w ogóle będzie koniec świata i człowiek stara się przygotować, jakby to były ostatnie dni jego życia. Okazuje się jednak, ze rzeczywistość jest dużo bardziej łaskawa i wszystko da się przeżyć. Na dodatek daje to wiele przyjemności, wiele zaskakujących i ciekawych rzeczy.
Przed wyjazdem każdy z nas zrobił przegląd roweru, zabraliśmy najpotrzebniejsze rzeczy, części zapasowe: szprychy na zmianę, rezerwowa przerzutkę, dętki; oprócz tego komplet kluczy - wszystko, co było potrzebne do naprawy roweru.
Na dobra sprawę nie mięliśmy poważniejszej awarii, nie licząc wypadku, kiedy Andrzejowi pod koła wpadło dziecko i złamał obręcz. Na bazarze w Leh dzieci pomogły mu znaleĽć odpowiednia obręcz.
Pewnych rzeczy nie można uniknąć - pękniecie szprychy, czy złapanie gumy, to się zawsze zdarza. Złapanie gumy wynikało z tego, ze pod wpływem gorąca odklejały się łatki z dętek. Temperatura powietrza wynosiła 46C - żaden klej tego nie wytrzyma. Przed wyjazdem nie założyliśmy nowych dętek i nie wiedzieliśmy, ze asfalt rozgrzewa się do prawie stu stopni, ramy rowerów są gorące, woda w bidonie bulgocze niczym w chłodnicy samochodowej.
Jak wyglądało Wasze pierwsze wrażenie z Delhi?
To jest wrażenie z lotniska. Kiedy wysiadaliśmy z samolotu, przechodząc Kolo silników, uderzyła nas fala gorącego powietrza. Myśleliśmy, ze to gorąco z silników samolotu, a tam po prostu jest tak gorąco. Dowiedzieliśmy się, ze tego dnia było w Delhi 48C, przy czym miejscowi mówili, ze lato w tym roku jest wyjątkowo chłodne i monsun opóĽnił się o miesiąc, bo już od polowy czerwca powinien być w Delhi. Nam udało się przejechać cala trasę, zjechać do Leh i nie spotkaliśmy większego deszczu. Padało tylko przez dwa dni wysoko w górach, temperatura spadała poniżej zera, ale to była zwyczajna pogoda na takiej wysokości.
Jak reagowali na was ludzie w górach?
W Indiach to jest uczeszczany szlak. Na odcinku z Manali do Leh spotkalismy wielu rowerzystów, dla tubylców jest to pewnego rodzaju sensacja, ze komus chce sie pedalowac wysoko w górach, skoro mozna pojechac samochodem.
Na dobra sprawe to jest jedyna droga na pólnoc i ambicja rowerzystów jest, zeby przejechac trase z Manali do Leh i zdobyc najwyzsza przejezdna przelecz. To jest taki sztandarowy szlak.
Gdy wysiedlismy w Saharanpur, na samym poczatku wyprawy, po wyjezdzie z Delhi, utworzylo sie wokól nas takie zbiegowisko, ze nawet nie targujac sie o cene z kierowca, powiedzielismy, ze jedziemy dalej, bo balismy sie tam wysiasc, tyle ludzi nas otoczylo. Potem stalismy i jedlismy banany, a tlum ludzi stal i patrzyl, jak jemy. To wynika z ich ciekawskiej natury. Gdziekolwiek pojawia sie bialy czlowiek, tym bardziej my, którzy wygladalismy egzotycznie - na rowerach, w kaskach, z bagazami. Nie byly to rejony turystyczne.
W samym Ladakhu ludzie nie dziwili sie za bardzo, ale gdy jechalismy z Ganghotri do Shimli, to prawdopodobnie bylismy pierwszymi rowerzystami. Nie co dzien widuje sie tam takie grupy, wiec to byla sensacja.
Czy mieliscie problemy z fotografowaniem ludzi?
Raczej nie. Zdarzalo sie, ze chcieli kilka rupii za zdjecie, ale to byly sporadyczne przypadki. Czasem nawet sami pozowali do zdjec. Jedna dziewczynke musialem przekupic batonikiem. Byly takie dwie dziewczynki, które nosily swoje mlodsze rodzenstwo w chuscie na plecach, to jest bardzo charakterystyczne w tym rejonie. Dzieci sa tam tak urocze, ze nawet bez przekupywania same sie ustawialy do zdjec. Innym razem, kiedy robilismy zdjecia dwóm dziewczynom, one zazyczyly sobie, zeby im przyslac odbitki.
Czy spotkaliscie innych ludzi, którzy podróżowali tak jak wy?
Trase do zródel Gangesu przemierzalismy tylko my, choc spotkalismy Hindusa na rowerze, obwieszonym flagami charakterystycznymi dla pielgrzymów. Na trasie z Manali do Leh jechali równiez Hiszpan, dwójka Szwajcarów, Australijczyk, obywatel RPA i Sloweniec. Zasluguje on na to, aby o nim wspomniec. Spedzil na rowerze dwa lata. Zjezdzil cala Ameryke Poludniowa, najbardziej podobala mu sie Boliwia, objechal Stany Zjednoczone. Potem przelecial na Tajlandie i podrózowal po Azji. Australijczyk natomiast radzil sobie doskonale na pieciobiegowym rowerze, który kupil w Indiach, wiekszosc trasy go pchal. Zamiast namiotu mial kawal kija i jakies plótno, jechal w roboczych rekawicach i kaloszach. Cieplo czy zimno, caly czas w kurtce. Naprawde bezproblemowy czlowiek i wygladal zupelnie odlotowo. To byli rowerzysci duzego kalibru. Minelismy równiez polska ekipe, nie zauwazajac sie nawzajem.
Jak wygladal Wasz wjazd i pobyt na przeleczy Khardung-La?
Caly wjazd na przelecz opóznil sie troche. Do samego Leh dojechalismy dosc szybko. W jeden dzien pokonalismy 120 km. Chcielismy zrobic sobie jeden dzien odpoczynku i pózniej wjechac, ale sprawy sie troche skomplikowaly. Mialem wypadek, kiedy dziecko wpadlo mi pod rower. Nastepnego dnia kurowalismy sie i dopiero trzeciego dnia zaczelismy podjezdzac.Na przeleczy Khardung-La spedzilismy trzy godziny, robiac zdjecia. Okolica jest przepiekna, choc sama przelecz jest zagracona beczkami, platami asfaltu. Tam znajduje sie jednostka wojskowa, prawdopodobnie polozona najwyzej na swiecie.
Jest tam takze sporo turystów. Zatrzymuje sie wiele samochodów, autobusów z wycieczkami. Wlasciwie to jest koniec swiata, bo dalej sa tylko dwie male miejscowosci i nie ma zadnego przejazdu.
Czy mieliscie problemy z choroba wysokosciowa?
Kilka razy nam sie zdarzylo. Pierwszy raz dostalismy tej choroby, kiedy bylismy na lodowcu Gomuk, z którego wyplywa Ganges. Wybralismy sie nas ten lodowiec, lezacy na 4000 m n.p.m. Poprzedniego dnia wjechalismy z 3000 m na 3800, nastepnego dnia dotarlismy do miejsca nazywanego Tapowa. Wiesiek juz tam nie dotarl, bo mówil, ze sie zle czuje i musi sie zaaklimatyzowac. Piotr Pilacinski wszedl na 4600 m, gdzie sie zle poczul. Rozejrzal sie tylko i zaczal schodzic. Potem mial problemy na morenie lodowca. Piotr Zabludowski musial przelezec cala noc. Andrzeja nic nie ruszalo, twierdzil, ze sie na pewno wyglupiamy i ze to jest niemozliwe. Dla Wieska lodowiec Gomuk to bylo jedyne miejsce, kiedy mial problem z choroba wysokosciowa. Przy tej chorobie nalezy uwazac na wszelkiego rodzaju oslabienia czy przeziebienia, bo wtedy spada wydolnosc organizmu i choroba duzo ostrzejszy przebieg.
Kiedy spedzalismy noc na przeleczy Tanglang-La, na wysokosci 5328 m n.p.m. nie moglismy spac. Tam juz wszystko dzieje sie bardzo powoli. Jest malo tlenu; kazdy gwaltowniejszy ruch to zawroty i ból glowy, wymioty, nudnosci. Objawy sa takie: zaczyna bolec glowa, pojawiaja sie nudnosci i wtedy trzeba szybko schodzic w dól. Najlepszym sposobem jest przeczekanie, bo nie ma zadnych innych sposobów na te chorobe. Jezeli przez dluzszy nie ma poprawy, to nalezy jak najszybciej zjechac jak najnizej.
Jak czesto Hindusi próbowali Was oszukac?
Pierwsze dwa dni w Delhi kosztowaly nas straszne pieniadze; kazdy nastepny juz o wiele mniej. Czlowiek sie szybko uczy, jezeli chodzi o kwestie materialne.
Próbowalismy wynajac samochód w Delhi. Targowanie zaczynaly sie od 2000 rupii za osobe [1$=ok. 43 rupii - M.L.], potem 2000 rupii za wszystkich, ale to tez nie byla dobra cena. Kiedy sie rozeszlo, ze tyle mozemy zaplacic, nikt nie chcial nam obnizyc ceny. Poprzedniego dnia podpisalismy umowe (pieczatki, podpisy), dalismy zaliczke 200 rupii. Nastepnego dnia nie bylo zadnego samochodu, nikt sie nie stawil. Kiedy w koncu udalo nam sie wynajac samochód, oprócz samej oplaty kierowca próbowal naciagnac nas na benzyne.
Hindusi to cwaniacy, zawsze maja urazona mine, ze zaplacilismy im za mało. Ile im sie nie zapłaci, to zawsze beda mieli w oczach pytanie "Dlaczego tak malo?"
Kiedy chodzilismy do restauracji, nie negocjowalismy ceny na poczatku, co bylo bledem, bo potem mielismy przykre niespodzianki.
Ladujemy w Shimli, jest wieczór, ogladamy miasto, spacerujemy. A tu pojawiaja sie naciagacze proponujacy hotel, mówia, ze sa agentami. Za darmo chca nas zaprowadzic, zaniesc bagaże, prowadza nasze rowery. Potem mówia, jak ciezko pracowali, robia odpowiednie miny i pozy. Okazuje sie, ze trzeba im za wszystko zaplacic, choc ich o nic nie prosilismy.
Natomiast na pólnocy byli juz inni ludzie - Tybetanczycy. Tam juz byly cenniki, nikt nie próbowal nas oszukiwac.
Kto Was sponsorowal?
Zasadniczo te wyprawe zorganizowalismy sami. Gdyby nie byla sponsorowana, tez by sie odbyla. Otrzymalismy dodatkowe pieniadze na GPS. Czesc pieniedzy dostalismy od gminy Zabki, w zamian za zorganizowanie kilku spotkan z dziecmi w szkole i opowiedzenie im o naszej wyprawie. Stowarzyszenie Studentów Campus objelo patronat nad wyprawa i zorganizowalo nam wystawe zdjec. Firma Saysonic wypozyczyla kamere cyfrowa - nakrecilismy film, który udostepnimy do celów reklamowych. Ja bym tego nawet nie nazywal sponsorowaniem, lecz pomoca. No i oczywiscie rodzice troche nam pomogli.
Gdzie wczesniej podrózowaliscie na rowerach?
Piotrek Zabłudowski i Wiesiek Bartkowski byli w zeszlym roku w Kirgizji, wczesniej we Wloszech, Chorwacji i w Pirenejach.
Piotrek Pilacinski i Andrzej Babicz przejechali cala Skandynawie - Norwegie, az na Przyladek Pólnocny. Wrócili przez Finlandie i republiki nadbaltyckie. Dwa lata temu byliu w Szkocji i Irlandii.